piątek, 1 lutego 2013

ROZDZIAŁ III




Far Over the Misty Mountains Cold,
To Dungeons Deep and Caverns Old,
The Pines were
 Roaring on The Heights,
The Winds were Moaning in the Night,
The Fire was Red, it Flaming Spread,
The Trees Like Torches Blazed with Light.



Gorące, gęste podmuchy wciskały kurz pod powieki, wypełniały nozdrza, dławiły, wymuszając napady  uporczywego kaszlu. Tumany piasku, wciąż podrywane z ziemi, wisiały w powietrzu, tworząc brudną mgłę, przez którą coraz ciężej było coś dostrzec. Kilkakrotnie w ostatniej chwili wyciągałam przed siebie topór, by zablokować cios wroga. Smagli, wysocy, ciemnoskórzy wojownicy Darkmaru walczyli szerokimi maczetami, najczęściej dwoma naraz. Zdawali się odporniejsi, niż zwykli ludzie. Nie wiem, czy udało mi się któregoś zabić, choć dziwnie często padali na ziemię, miałam wrażenie, że zaraz się podnoszą, lecz już nie wznawiali ataku… Moja odwaga, umocniona brzmiącym jeszcze przed chwilą śmiechem Anecejczyków, kurczyła się.  Uczucie, że coś jest mocno nie tak, narastało, wypełniając mnie niepokojem. Z coraz mniejszym przekonaniem podnosiłam broń, coraz bardziej zdezorientowana. Nieprzyjaciel był dla mnie podejrzanie łaskawy i dopiero to obudziło we mnie lęk, którego nie czułam, łamiąc rozkaz Isaalena.
Nie tak wyobrażałam sobie swój debiut. Jednak nie mogłam bezczynnie przyglądać się bitwie, podczas gdy napięcie wokół można było kroić nożem. Przecież walka nie mogła być gorsza, od tego nieruchomego oczekiwania, aż ktoś inny zadecyduje o twoim losie. Przez mieszający się z kurzem patos robiło mi się niedobrze. Jeśli w jakiś sposób mogłam przyczynić ręki (ostrza) do skrócenia tych mąk, postanowiłam spróbować.