czwartek, 20 grudnia 2012

ROZDZIAŁ I



Ah there is blood on the horizon
Ah and the flood comes in from the sea
Ah and a storm behind your eyes and
Ah there is no one left to see
Me

Niebo toczyło się nad moją głową, przesycone rudością, dominujące nad płaskim światem. Rdzawy zachód przeganiał błękit, który na jego krawędzi już bratał się z nocą. Krwawa łuna gasnącego słońca gubiła złoty blask w moich oczach. Wstrzymałem pędzącego rumaka. Zrył kopytami twardą ziemię i stanął dęba, parskając gniewnie. Uspokoił się, gdy tylko poklepałem go lekko po szyi. Stanąłem w strzemionach i biorąc głęboki wdech, rozejrzałem się powoli dookoła. Za mną, na tle rozprzestrzeniającego się zmroku, majaczył zarys domostw i miejskich budynków oraz okalający miasto masywny mur. Przede mną, aż po horyzont rozciągała się zielona, statyczna równina. Zawsze wydawała mi się taka pusta… Dopiero na wschodzie grubsza linia widnokręgu znaczyła granicę Puszczy Brasccowskiego.
Rozległa, mroczna kraina. Angrad. Moje królestwo.
Nie dane mi było zbyt długo cieszyć się tą chwilą zadumy. Tętent kopyt już od dłuższego czasu zagłuszał muzyczny popis cykad. Wkrótce tuż za moimi plecami rozległo się rżenie koni. Opadłem na siodło i niechętnie obróciłem swojego wierzchowca w ich stronę, pozwalając, by na mojej twarzy zapanował wyraz skrajnej dezaprobaty.
Pięciu strażników rzucało to na mnie, to na siebie nawzajem, niepewne spojrzenia. Widziałem w ich oczach strach, który jednak nie był na tyle silny, żeby zagłuszyć poczucie obowiązku, jakie nakazywało im podążać za swoim władcą, gdy ten zdecyduje się opuścić bezpieczne (w ich mniemaniu) progi fortecy. Zapewne celem tej misji była ochrona króla przed potencjalnie zagrażającymi mu złymi mocami. Bardzo chwalebne. Nie było by to tak bezsensowne, gdybym wierzył w fakt, że faktycznie kilku prostych żołnierzy mogłoby się z nimi równać. No a poza tym, złe moce były raczej po mojej stronie.
- Pa… - chrząknięcie. – Panie?
Jeden z moich stróży odważył się wreszcie przemówić. Bardzo dobrze, bo zaczynało mnie nużyć przedłużające się milczenie i mógłbym jeszcze zrobić się nieprzyjemny. Tymczasem ten mężny wojownik zeskoczył na ziemię i zdjął przede mną swój hełm.
- Wracaj na zamek, panie. Zmierzch już się szerzy… A arcybiskup opróżnia twoją winiarnię…
- Jak ci na imię, człowieku, że nie boisz się wydawać królowi poleceń?
Jedną z nauk ojcowskich, jaką miałem szansę opanować do perfekcji, była umiejętność panowania nad emocjami. Dzięki tej zdolności mogłem budzić postrach i grozę nawet wtedy, gdy w głębi duszy bywało mi całkiem wesoło.
Biedak zbladł przeraźliwie, a upuszczony hełm z brzdękiem potoczył się po ziemi.
- H-Hektor… Miej litość na mnie i mą rodzinę, panie!
Wciąż mierzyłem go chłodnym spojrzeniem.
- Zgłoś się do kapitana po premie za świetnie opanowaną sztukę argumentacji… I uważaj, bo masz szanse zostać moim doradcą. Mamy wieczny wakat na tą posadę… Wciąż przydarzają się tym nieszczęśnikom dziwne… zgony.
Ściągnąłem wodze, koń podrzucił łbem i ruszył w drogę powrotną.
No proszę, a byłem przekonany, że otacza mnie wyłącznie banda idiotów. Przyjemnie jest się czasem rozczarować w takiej sprawie.
Koronacja zakończyła się popołudniu, ale nie jest kwestią czasu pozbyć się tak zachłannego klechy z gościny. Normalnie pijawka pewno leżałaby pod blatem po kilku kieliszkach, ale teraz przyssała się do butli i nie puści, póki siłą jej nie oderwiesz. Albo póki nie rozerwie mu tego opasłego bebecha. Co za głupiec. Tyle razy już modliłem się o to, by szlag go trafił i całą jego diecezję, ale wyższe siły nie były mi do tej pory łaskawe. Nie żeby mnie jakoś wybitnie obchodziła ich polityka, ale te całe pierdolenie na temat życia w grzechu, nawoływanie do nawrócenia i grożenie ogniami piekielnymi, podczas gdy sami dbali tylko o to, żeby ich tłuste dupska przypadkiem nie zaznały minimum dyskomfortu, doprowadzały mnie do lekkiej niestrawności.  Wszystko zniosę i wszystko ścierpię, ale za to hipokryzja napawa mnie prawdziwym obrzydzeniem.
W pełnym galopie przekroczyłem bramy Szantalu, stolicy tej ziemi, nie dbając o to, że może jakiś wieśniak nie zdoła uciec spod kopyt. Z doświadczenia wiedziałem, że to zwinne sztuki, te kmiecie, choć sprawiają ułomne wrażenie. Zatrzymałem się dopiero przed furtą zamku. Zaraz zleciała się gromada parobków, bijąc się (niemal) o to, kto z nich odprowadzi do stajni mojego Zawira. Postanowiłem zostawić ich samych z tym problem.
Wrota cytadeli otwarły się przede mną, a donośny głos majordomusa odbił się głębokim echem od kamiennych ścian.
- Król Soth I!
Wszyscy w pobliżu pochylili głowy, kłaniając mi się, gdy ich mijałem. Niespecjalnie zwracałem na to uwagę. Nie bawiły mnie te utarte sztywne zwyczaje, panujące na dworze. Myślałby kto, że będę wysyłał na szafot wszystkich, którzy ośmielą się nie paść przede mną na twarz. Nie popadajmy w przesadę… Nie jestem takim tyranem.
Jeszcze.
Zamierzałem bezzwłocznie pofatygować się do duchownego, aby osobiście wytargać go za fraki zza mojego stołu i wyrzucić na zbity ryj, ale znów mi przeszkodzono.
- Wasza królewska mość! Przybył posłaniec z Darkmaru!
Zatrzymałem się gwałtownie, aż diadem, który do tej pory solidnie trzymał się na moich skroniach, opadł mi na nos. Niezadowolony szybko go poprawiłem i zwróciłem na strażnika gniewne spojrzenie, jakby to była jego wina...
- Darkmar? Czego Darkmar chce od nas?
- Nie wiem, panie – wyglądał na szczerze zdezorientowanego. – Wysłannik czeka w Sali Audiencji.
Zawróciłem więc i natychmiast udałem się na piętro, całkiem już ignorując zginające się przede mną jednostki. Zupełnie nie wiedziałem, co władca tej ponurej, odległej krainy, mógłby tutaj szukać… I nie podobało mi się to. Może wyznawaliśmy nieco podobny schemat zarządzania swoimi państwami, ale wolałbym nie zawierać z tym krajem żadnych paktów.
- Król Soth I! – herold znów obwieścił moje przybycie, nim jeszcze znalazłem się w Sali.
- Na przyszłość dodaj do tego „króla” jakiś czuły przymiotnik, co? – mruknąłem do niego, całkiem wyczerpany już tymi kurtuazyjnymi obyczajami.
Zasiadłem na tronie i czekałem, aż podprowadzą przed moje oblicze emisariusza.
- Czego oczekuje ode mnie twój pan? – zapytałem od razu, gdy skłonił się przede mną.
- Po pierwsze przesyła szczere gratulacje z powodu koronacji oraz wyrazy współczucia, ze względu na śmierć waszego nie odżałowanej pamięci ojca…
- Do rzeczy.
Posłaniec przez sekundę wyglądał na zbitego z tropu, a jego chytre, jasne oczy, zdawały się mnie oceniać. Szybko jednak się zreflektował, ukazując w uprzejmym uśmiechu rząd szarych zębów.
- Oczywiście, mój panie. Król Setismord, miłosiernie nam panujący, wysłał mnie w delegację, abym prosił waszą miłość o pewną drobną przysługę… W zamian za to oferuje swoją wdzięczność oraz wieczystą niepodległość dla Angardu.
Tym razem nie mogłem powstrzymać ani unoszących się wysoko brwi, ani wykrzywiających w kpiącym grymasie ust.
- Angrad JEST niepodległy, więc jak Set może mi proponować coś, co już posiadam?
Teraz to on się skrzywił.
- Z całym szacunkiem, wasza wspaniałość, ale król Setismord – wyraźnie zaakcentował ostatnie dwa słowa – zdobywa potęgę, która wkrótce zapewni mu panowanie nad całą resztą świata, jednak w swojej nieskończonej wspaniałomyślności, gotów jest pozostawić suwerenność tym z państw, które będą na tyle samozachowawcze, by wspierać jego działania.
Jeszcze niedawno zazgrzytałbym zębami ze złości i być może dopuścił się rękoczynów, ale dzisiaj bardziej odpowiednie wydało mi się zgrywanie uległego głupka. Byłem też zaciekawiony, w jaki sposób mógłbym się przyczynić do rozrostu władzy Setisa.
- W takiej sytuacji… Angrad pragnie służyć pomocą.
Uśmiechnął się. Pewno pomyślał, że łatwo mu ze mną poszło.
- Sprawa nie będzie wymagała od ciebie, panie, wiele trudu. Nasz wywiad ustalił, że w granicach Twojego królestwa może przebywać pewna kobieta, poszukiwana u nas listem gończym. Naszemu monarsze bardzo zależy na tym, by pozyskać ją żywą… ponieważ może ona posiadać cenne dla niego informacje.
- Rozumiem… - użyłem zdawkowego tonu i oczywiście nie zamierzałem pytać o tą drogocenną wiedze, posiadaną przez dziewczynę. Przy odrobinie szczęścia sam ją zdobędę. – Ale w jaki sposób miałbym ją odnaleźć wśród setek tysięcy moich poddanych?
- Cieszę się, że pytasz, wasza świetność, bo właśnie to zadanie jest bardzo ułatwione. Poszukiwana jest elfką, co już zawęża krąg podejrzanych i ma niebieskie włosy, co w zasadzie dyskredytuje wszystkie inne elfy…
Nie okazałem zdziwienia, choć poziom mojego zainteresowania tą sprawą dość mocno podskoczył na większy procent. Skinąłem jedynie lekko głową i wstałem, na znak, że uważam tą rozmowę za skończoną.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby dopomóc jego wysokość Setismordowi.
Darkmarkczyk zgiął się w głębokim ukłonie.
- Niech Twoja sława, królu Soth, poi twą krainę – powoli wycofywał się do wyjścia.
Kiedy był już przy drzwiach, przewróciłem oczyma.
- Niech siły Seta trzymają swoje macki przy sobie…
Nie, raczej mnie już nie słyszał.

_____________________________________________
Jak  w kolumnie z boku (nie wyzywaj :/) wspomniałam, ośmieliłam się na taką małą popraweczkę. To co napisało się poprzednio zdaje się być prologiem, więc taką nadałam temu nazwę, a dopiero od teraz będę "rozdziałować" ;) Sorx z kłopot, za błędy, za to, że zajmuję Wasz czas i założyłam blogspota i w ogóle, mea kulpa or łotewer :D Wybaczcie mi, jeśli jakieś słowotwory wydają się nie do przyjęcia. Jedni ćpają, inni palą, a ja piję i niestety nadużywam klawiatury, oooops. Endźoj.  No i wesołych świąt, nie? 

sobota, 8 grudnia 2012

Prolog cz.2 "Cold"




God and His priests and His kings

All were waiting
All will wait
As they go over
Held between heaven and hell


Their hearts are hunting

Still hunts hope ever and ever
 

To był jeden z tych pochmurnych, bezsensownych dni. Cisza dzwoniła w uszach, wytłumiony świat nie życzył sobie towarzystwa słońca. Jedynie zalegający wszędzie śnieg dodawał niejasnej otuchy. Wymknęłam się z zimnego pokoju, serce podchodziło mi do gardła, ale podjęłam decyzję. Było jeszcze bardzo wcześnie, świt dopiero się ocknął, istniała więc spora szansa, że nikt się o niczym nie dowie.
Marmurowe posadzki bolesnym chłodem częstowały moje bose stopy, ale fakt, że moich kroków nie było słychać, wspomagał mój upór. Zbiegałam po niekończących się schodach, aż znalazłam się na parterze. Straże strzegące głównych wrót spały. Wybrałam korytarz na prawo i jak najszybciej znalazłam się na jego końcu. Tu czekało mnie najtrudniejsze zadanie – wejście do lochów. Nie udało mi się zdobyć kluczy, więc miałam tylko jedno wyjście. Wiedziałam, że w tej sytuacji nic nie dałaby mi nawet peleryna niewidka. On i tak będzie wiedział, czyja sprawka.
Na nic nie liczyłam, ale mimo wszystko najpierw nacisnęłam klamkę. Nie rozczarowałam się. Drzwi były zamknięte. Ukucnęłam  i położyłam na nich ręce. Zamknęłam oczy i jedyne czego teraz pragnęłam, to żeby ogień nie był duży, nie za duży na moje siły. Najlepiej tylko żar albo niech to będzie płomyk, coś co utrzymam pod kontrolą. Poczułam swąd drewna, nieśmiało uniosłam powieki. Odetchnęłam. Dobrze. Przede mną była wypalona dziura wielkości moich dłoni. Drzewo wciąż się tliło, ale nie płonęło. Jeszcze kilka chwil i już przeczołgiwałam się na drugą stronę. Otrzepałam się z kurzu i natychmiast poderwałam na nogi. Biegiem puściłam się między celami. Na samym końcu znajdywały się jednak kolejne drzwi. Powtórzyłam proces ich pokonywania. Teraz znalazłam się w niskim, piwnicznym pomieszczeniu. W kącie coś cicho skomlało.
Zdjęłam blokadę z klatki i wyciągnęłam z niej ostatniego wilczka. Zawarczał na mnie, pokazując kły, ale ja wiedziałam, że jest bardzo słaby. Bez strachu wzięłam go w ramiona.
- Mej vi, wilku, mej denoelu vi, zobaczysz.
Tuląc go do siebie ruszyłam z powrotem. Przez wyrwy w drzwiach najpierw przeciskałam jego, potem sama się przedostawałam. Nie próbował uciekać, ani atakować. Jego złociste oczy miały mętny, obojętny wyraz.
Znów znalazłam się w pobliżu strażników. Wciąż spali, ale miałam coraz mniej czasu. Przeszłam obok nich na palcach, tym razem wybierając drugi korytarz. Jeden z nich zachrapał głośno, obróciłam się, żeby upewnić się czy wciąż śpi i w tym samym momencie szczenię podjęło udaną próbę wyrwania się z moich rąk. Straciłam równowagę i z głuchym plaskiem wylądowałam na podłodze.
-Aaaaał!!! – nie zdążyłam się powstrzymać. Obok mnie najeżony wilczek, z nisko pochylonym łbem wpatrywał się w wartownika, który właśnie otworzył oczy. Podskoczyłam, zgarnęłam szczeniaka w ramiona i z dziką desperacją wystartowałam przed siebie, słysząc za sobą ponaglające głosy i tupot obutych w trzewiki nóg straży. Dopadłam wejścia do kuchni, przez którą można było wydostać się na tyły zamku. Wybrałam tą drogę, bo wiedziałam, że było to jedyne wyjście, którego nie zamykano na noc. Westa, stara kucharka, nigdy o tym nie pamiętała. Z impetem uderzyłam w drzwi, na szczęście od razu się otworzyły. Wpadłam po kolana w śnieg, przez co moje tempo gwałtownie opadło. Po kilku rozpaczliwych susach, usłyszałam ich tuż za sobą. Wyrzuciłam szczeniaka przed siebie, upadając w zaspę. Niemal cały zapadł się w biały puch, lecz po chwili zwrócił w moją stronę zdziwiony pyszczek.
- Uciekaj!!! – krzyknęłam, strażnik brutalnie szarpnął mnie za rękę, żeby mnie podnieść, a drugi zastanawiał się na głos, czy gonić zwierzę. – Nervegrate!!!
Zrozumiał mnie, czy po prostu się wystraszył, najważniejsze, że skokami ruszył w stronę lasu. Wartownicy wzruszyli ramionami, wlekąc mnie do zamku, a ja obserwowałam go, póki nie znikł mi z oczu.

Kara była surowa, choć nie do końca zamierzona. Kiedy straże przyprowadziły mnie do holu, zbiegałeś właśnie na piętro, czarna peleryna łopotała za tobą jak żałobny całun. W twojej obecności miałam zwyczaj wbijać wzrok w podłogę, jakbym widziała w niej swoje objawienie. Tradycyjnie narastał we mnie lęk. Nic nie mogło mnie zmusić, bym podniosła głowę. Czułam twój palący wzrok, nie zniosłabym go.
Słyszałam, jak dyszysz ze złości. Już o wszystkim wiedziałeś. Twoja ręka spadła na mój kark i nie zważając na moje protesty, zaprowadziłeś mnie na górę. Wystraszyłam się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam, że pokój matki był zamknięty, ale wystarczyło jedno twoje słowo, a drzwi z rozmachem uderzyły o ścianę. Wepchnąłeś mnie bezpretensjonalnie do środka. Matka zerwała się z łóżka i przykucnęła przy mnie, z troską odgarniając przyklejone do mojej upoconej buzi kosmyki włosów. Patrzyła na mnie o wiele przytomniej niż zwykle, jakby osłabły te twoje klątwy, które wciąż na nią rzucałeś. Jej łagodna twarz zdawała się bardzo zmęczona i jakby opuchnięta. Przygarnęła mnie do siebie, a ja z ulgą zarzuciłam jej rączki na szyję.
- Twoja córka - cedziłeś, niemal nie otwierając ust – jest mi nieposłuszna.
- Nasza córka, żałuję jak diabli, ale to też twoje dziecko.
Jeszcze nigdy nie słyszałam sprzeciwu w jej głosie. Ty chyba też, bo przez chwilę panowało milczenie.
- Moja cierpliwość właśnie się skończyła. Savahmonre! – wykonałeś dłonią szybki, niemal niezauważalny gest, a jakaś siła odciągnęła mnie od mamy, której ciało poderwało się do góry i zawisło z rozpostartymi ramionami kilka cali nad podłogą.
- Nie można…!
Chciałam złapać ją za nogi i ściągnąć na podłogę, ale:
- Ikani – rzuciłeś i już nie mogłam się poruszyć.
- Codziennie daję ci okazję, żebyś dobrowolnie pozbyła się brzemienia swoich tajemnic. Zastanów się, zanim odrzucisz tą szansę, bo jest ostatnia. Nie będę tego dłużej tolerował. – Pusty był twój głos, nie nasycony żadną emocją i przez to tym groźniejszy. – W jaki sposób zdobyłaś władzę nad drugim żywiołem?
Powietrze między wami iskrzyło. Ale przeszywały je tylko wściekłe spojrzenia. Matka milczała, każdy miesień jej ciała był boleśnie napięty. Znów chciałeś grzebać jej w głowie, poznałam to, bo  w taki sam sposób wyginasz usta, gdy próbujesz tego ze mną. Ale ona była na to dużo bardziej odporna.
- Mort ilemente! Nie zmuszaj mnie, żebym rozbierał cię na części, badając fragment ciała po fragmencie, aż się w końcu dowiem, jak to możliwe.
Zza jej drżących warg pociekła strużka krwi, ale nie powiedziała ani słowa. Łzy rozmazywały mi obraz,
- Dlaczego ona – ukuł mnie twój pełen nienawiści wzrok – nie przejęła tego po tobie? Mówiłaś, że to dziedziczne.
Kobieta roześmiała się drwiąco, krew bryzgnęła z jej ust, a  ten zimny śmiech wciąż brzmiał, odbijając się od gołych ścian.
Podniosłeś w górę obie ręce. Widziałam kumulującą się w nich siłę. Zacisnęłam powieki.
Coś huknęło, poczułam przeraźliwy chłód, a potem zrobiło się bardzo gorąco. Zatoczyłam się, odzyskując nad sobą panowanie. Ktoś złapał mnie za rękę.
- Musimy uciekać. Szybko.
Pociągnęła mnie za sobą, ale zdążyłam rzucić okiem przez ramię, nim opuściłyśmy pokój. Komnata płonęła, a ty stałeś nieruchomo, skuty lodem, jak wielka, wściekła i oszroniona rzeźba.

Te wspomnienia bledną w miarę upływu czasu. Twarz ojca już dawno się zatarła, zostało tylko poczucie krzywdy, morze żalu i gniew, który wzbierał, gdy sny przypominają mi strzępy dzieciństwa. Pamiętam jeszcze ucieczkę i tę ostatnią noc. Na pewno padał śnieg, a ty zostawiałaś za sobą krwawe ślady, jednak wciąż gnałyśmy przed siebie. Wiedziałam, że jesteś na skraju wyczerpania. Nigdy w  życiu nie było i nie miało już być mi tak zimno. Całe moje ciało było odrętwiałe, zanikało czucie. To musiało trwać kilka dni. Ta rozpaczliwa podróż. Słabłyśmy coraz bardziej, aż w końcu opadłyśmy z sił. Pamiętam… Biała ziemia nasiąkała czerwienią. Miałaś takie sine usta… Tak sine, jakby…
- Już… Jesteśmy daleko. Już cię nie znajdzie.
Położyłam się obok ciebie. Zmarznięty grunt z nieczułą apatią znosił nasze drgawki.
- Przyjdą po ciebie. Są w drodze. Wiedzą, że tu będziesz.- Wyszeptałaś, a ja nie byłam pewna czy to majaki, czy naprawdę coś mi obiecujesz. Po chwili uścisk, w którym więziłaś moją dłoń osłabł. Ja też nie miałam już więcej siły.
Wtedy po raz pierwszy żywioł we mnie zareagował instynktownie, bez udziału mojej świadomości. Ogarnęły mnie płomienie i choć nie czyniły mi krzywdy, nie mogły też mnie ogrzać. A jednak trzymały mnie przy przytomności, powoli się wynaturzając. Bledły, zmieniając kolor na niebieski. Porwały moje włosy, które falowały jak pod powierzchnią wody, elektryzowały, skóra głowy mrowiła mnie nieznośnie. Po jakimś czasie na moją twarz opadły błękitne kosmyki. Ogień zmienił swoją strukturę i naznaczył mnie widocznym piętnem tego zdarzenia. Upodobnił się do mrozu panującego wokół i wciąż chłódł. Powoli przystosowywał temperaturę mojego ciała do warunków, w jakich musiałam przetrwać. Wkrótce przestało mi być zimno, ale żywioł wciąż pobierał ze mnie energię, dopóki nie osiągnął właściwości ciekłego azotu. Już nie groziło mi zamarznięcie, ale byłam całkowicie wyczerpana.
Wtuliłam się w matkę, jeszcze nie świadoma tego przeobrażenia, zbyt osłabiona, żeby zauważyć nawet, że jej pierś już się nie unosi, a echo pracy serca, które powinno rozchodzić się po ciele pulsami, zamarło. Że jedyne co mi teraz pozostało to lód i ogień, elementy, które w niej żyły osobno, a we mnie z jakiegoś powodu się zjednoczyły, ratując mi życie.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Prolog cz.1 "Strachy"



Trzaskają drzwi. Jestem w innej komnacie, ale słyszę, jak rzucasz bluzgami przez zaciśnięte zęby. Słyszę, a może to tylko projekcja w mojej głowie, przecież to nie pierwszy raz... Nie po raz pierwszy rozbijasz mnie na kawałki i nie po raz ostatni kulę się na podłodze, zastanawiając się, gdzie się kończę, a gdzie zaczynam. Jeszcze długo nie będę mogła się uspokoić, ale ty o to nie dbasz. Nigdy nie wzruszały cię moje łzy, płacz, mój pełen zapowietrzeń szloch, który stawał się coraz bardziej rozpaczliwy. Wpychałeś mnie w te konwulsje i co cię to obchodziło, czy zdołam je w końcu opanować. A ja coraz bardziej się bałam, że pewnego dnia to mi się nie uda, że to zajdzie za daleko, a pewne części mojej głowy zamkną się i już więcej się nie otworzą. Że następnym razem się nie pozbieram.
     Przyciskam rozdygotane dłonie do skroni, drzwi wciąż trzaskają. Szukasz mnie.  Zamykam oczy, pragnąc tylko tego, żeby nastała cisza.
Przygryzam policzki i czuję, że popadam w obłęd. Byłam tylko dzieckiem i odchodziłam od zmysłów ze strachu. Na chwilę otwierał się przede mną lepszy świat, w którym nie bałam się gasić świec w środku nocy i wracać po omacku do łóżka, moje nerwy były ukojone, serce nie kołatało, w piecu zawsze się paliło i nie marzły mi dłonie, a bezsilność nie zagniatała ich w pięści. Biorę głęboki wdech, zaciskam mocno powieki, ale to nie pomaga mi się ukryć przed tobą. Drzwi uderzają o ścianę,  stajesz w progu, blada, wykrzywiona wściekłością twarz tężeje w wyrazie pogardy.
     Musisz mnie w końcu złamać. Muszę być taka jak ty, żeby pragnąć tego co ty.
     - Tutaj jesteś... - syczysz, stojąc nieruchomo jak posąg, a twoje usta wykrzywiają się w grymasie obrzydzenia. - Nie doprowadzaj tatusia do ostateczności....Bądź grzeczna.
     Zaciskasz na moim ramieniu długie zimne palce i prowadzisz przed sobą, jak szmacianą kukiełkę. Nie mogę się wyrwać, chociaż próbuję, jesteś o wiele większy i silniejszy. Ale zanim opuścimy to piętro musimy przejść obok komnaty matki, która zawsze jest otwarta. Krzyczę, kiedy ją mijamy, dostrzegam smukłą, piękną elfkę, stojącą przy oknie. Udaje mi się oswobodzić, podbiegam do niej, rozpaczliwie wszczepiając się w fałdy jej wytwornej sukni. Kładzie rękę na moich włosach, ale to jedyna reakcja, jakiej doczekałam. Z desperacją ciągnę ją za rękaw.
     - Mamo!!! Mamusiu, ratuj mnie!!!
     Uśmiecha się delikatnie, całuje mnie w czoło, ale jej błędny wzrok prześlizguje się po mnie, jakby wcale mnie nie dostrzegała.
Odciągają mnie od niej jego ręce, podnoszą i zarzucają sobie na ramię. Wiem, że on jej to robi, przez niego jest taka, inaczej mama na pewno by mnie obroniła... Teraz mogę już tylko wrzeszczeć wniebogłosy, chociaż wiem, że w niczym mi to nie pomoże. Zanosząc się znowu płaczem, wymachuję nóżkami, ale to nie robi na tobie wrażenia. Zbiegasz po schodach, schodzimy do piwnic, po chwili, czuję na mokrej twarzy podmuch chłodnego wiatru. Świeże powietrze nie poprawiło mi humoru, ale poczułam się nieco lżej. Na chwilę…
Zestawiasz mnie niedelikatnie na ziemię i jakiś czas nie zwracasz na mnie uwagi, przygotowując kolejną próbę. Obserwuję cię spod opuchniętych, zapłakanych powiek, pociągając żałośnie noskiem. Mogę tylko czekać.
- Podpal to.
Krzywię się tylko i kręcę głową.
- Powiedziałem: podpal to.
- Nie chcę.
Odwracam się od ciebie, patrzę na zamek i próbuję udawać, że nic się nie dzieje. Ciągle jeszcze szczypią mnie oczy. Nagle słyszę za plecami skomlenie. Kiedy się odwracam, trzymasz w rękach małego wilczka, a u twoich stóp stoi klatka, w której zamknięte są jeszcze trzy szczeniaki.
- Słuchaj mnie, smarkulo, albo zwierzątko będzie bardzo cierpiało.
Nie grymaszę więcej. Pozwalam, żeby moje ręce zapłonęły. Stos drzewa przede mną zaczyna dymić, po chwili staje w płomieniach.
- Dobrze, a teraz to ugaś.
Ruszyłam, żeby kopniakami rozrzucić drwa, ale powstrzymałeś mnie.
- Wiesz, jak masz to zrobić.
Popatrzyłam na ciebie błagalnie, ale co to mogło zmienić. Szczenię zaskomlało z bólu. Dawałam z siebie wszystko, naprawdę, starałam się jak mogłam, ale wilczek wył coraz przeraźliwiej, ja coraz głośniej płakałam, a ogień wciąż skwierczał. 
Do dzisiaj, kiedy płonie ognisko, zamiast trzasku gałęzi słyszę chrzęst łamanych kości.

niedziela, 2 grudnia 2012

Kiss me hard before you go

OFFTOP
     Coś dziwnego dzieje się w mojej głowie.

     Nie mam siły z tym walczyć ani mi się nie chce. Przyglądam się  biernie jak zło zatacza wokół mnie kręgi i chyba najwyższy czas znaleźć się po tej stronie. Szlachetność jeszcze nie przysporzyła mi ani chwały, ani szczęścia, ani bogactwa. Odznaczam  ją więc z niezbędnej listy działań.

    Beztroska wyparowała ze mnie i czuję, że nie mam  już prawa nadaremno wzywać jej imię. Była ratunkiem przed całym tym strachem, który wciąż dławi mnie nocami, rzucałam ją między siebie, a lęk jak tarczę, a ona wracała mi jasność myślenia, jeszcze na dzień, jeszcze na tydzień. Wszystko stawało się prostsze. A teraz czuję się naga, bezbronna, bez prawa, by powołać się na chwilę wytchnienia, obciążona. Teraz trawi mnie odpowiedzialność, a ja kompletnie nie umiem się przystosować. Próbuję, ale to nie w tej skórze żyję, nigdy tego nie pragnęłam, nigdy sobie tego nie życzyłam, wiedziałam, że nie powinnam dorastać.

     Zbyt ciężkie się stają wieczory. Nie na moje siły.