piątek, 1 lutego 2013

ROZDZIAŁ III




Far Over the Misty Mountains Cold,
To Dungeons Deep and Caverns Old,
The Pines were
 Roaring on The Heights,
The Winds were Moaning in the Night,
The Fire was Red, it Flaming Spread,
The Trees Like Torches Blazed with Light.



Gorące, gęste podmuchy wciskały kurz pod powieki, wypełniały nozdrza, dławiły, wymuszając napady  uporczywego kaszlu. Tumany piasku, wciąż podrywane z ziemi, wisiały w powietrzu, tworząc brudną mgłę, przez którą coraz ciężej było coś dostrzec. Kilkakrotnie w ostatniej chwili wyciągałam przed siebie topór, by zablokować cios wroga. Smagli, wysocy, ciemnoskórzy wojownicy Darkmaru walczyli szerokimi maczetami, najczęściej dwoma naraz. Zdawali się odporniejsi, niż zwykli ludzie. Nie wiem, czy udało mi się któregoś zabić, choć dziwnie często padali na ziemię, miałam wrażenie, że zaraz się podnoszą, lecz już nie wznawiali ataku… Moja odwaga, umocniona brzmiącym jeszcze przed chwilą śmiechem Anecejczyków, kurczyła się.  Uczucie, że coś jest mocno nie tak, narastało, wypełniając mnie niepokojem. Z coraz mniejszym przekonaniem podnosiłam broń, coraz bardziej zdezorientowana. Nieprzyjaciel był dla mnie podejrzanie łaskawy i dopiero to obudziło we mnie lęk, którego nie czułam, łamiąc rozkaz Isaalena.
Nie tak wyobrażałam sobie swój debiut. Jednak nie mogłam bezczynnie przyglądać się bitwie, podczas gdy napięcie wokół można było kroić nożem. Przecież walka nie mogła być gorsza, od tego nieruchomego oczekiwania, aż ktoś inny zadecyduje o twoim losie. Przez mieszający się z kurzem patos robiło mi się niedobrze. Jeśli w jakiś sposób mogłam przyczynić ręki (ostrza) do skrócenia tych mąk, postanowiłam spróbować.


Nagle gwar starcia ucichł, ustępując miejsca narastającemu, zimnemu jak lodowe ostrze krzykowi. Upuściłam topory, przyciskając dłonie do uszu, które przeszył nieznośny ból. Podobnie, na całe szczęście, uczynili walczący w pobliżu przeciwnicy. Zerwał się wiatr, ale ostre, ciepłe powiewy nie niosły ukojenia. Wszyscy wpatrywali się w niebo, więc sama zadarłam głowę, przeczesując je wzrokiem.
Osiem rozłożystych sylwetek, uzbrojonych w długie, grube szpony, znajdowało się tuż nad nami. Spostrzegłam, że w koło robi się pusto – odsuwano się, unikając zmiażdżenia bądź rozszarpania. Wrogowie, widząc swoich sojuszników, korzystali z okazji, by podcinać elfom i ludziom, walczącym z nami, gardła. Walka znów wrzała. A ja wciąż stałam jak posąg, obserwując, jak ląduje przede mną oddział Bojowych Harpi.
Głośne, zgrane tąpnięcie zachwiało ziemią. Opuściłam ręce, ale jakiś urok wciąż nie pozwalał mi na nic więcej. Pierwszy raz widziałam harpie z bliska. Były na swój sposób piękne. Długie, złociste włosy, przypominające lotki, opadały na opierzone, krągłe piersi. Piórka na nich tworzyły kożuszek, były delikatne, puchowe i kończyły się tuż pod nimi, odsłaniając płaski brzuch, by znów pojawić się w okolicy bikini, opatulając umięśnione uda i pomału przechodząc w łuskę. Nagie ramiona stopniowo pokrywały się coraz okazalszymi piórami, budując potężne, dorodne skrzydła w ciepłych odcieniach brązu i popielatych szarości. Tylko jedna z nich miała pióra czarne jak smoła. Drapieżne twarze wykończone ostrymi podbródkami, spiczaste nosy i wydatne usta przypominały ptasi dziób, ale najbardziej wyraziste i tak były ich oczy, najczęściej w intensywnym kolorze złota, przedzielone pionową źrenicą, osłonięte wachlarzem długich, pierzastych rzęs.
Dopiero po kilku chwilach zdałam sobie sprawę, że one obserwują mnie z podobnym zainteresowaniem, może nieco bardziej żarłocznym. Najwyższa z nich, czarno-pióra, przekrzywiła głowę i wbiła pazury w ziemię, jakby gotowała się do odlotu… albo ataku. Poczucie zagrożenia odblokowało moje funkcje samoobronne. Harpia spojrzała na moje dłonie, udekorowane teraz buchającymi groźnie płomieniami i załopotała skrzydłami na swoje towarzyszki, które zaczęły mnie okrążać. Miały pokraczny, ciężki krok, ale nie łudziłam się, że da mi to jakąś przewagę.
– Błękitno. Włosa – przemówiła ochrypłym głosem. – Nie. Bądź. Niemądra.
Nie odpowiedziałam. Wyrzuciłam dłonie ku ziemi, by otoczył mnie niski, niebieski krąg. Skrzydlate zaskrzeczały i cofnęły się o krok. Wszystkie, prócz ich przywódczyni, która tylko zmrużyła oczy, a z jej gardła wydobył się warkot.
– Elfko. Możesz. Zakończyć. Bój – wychrypiała, wymachując ramionami i unosząc się nieco nad ziemię. – Poddaj. Się.
Na mojej twarzy odmalowało się niezrozumienie, co nie pozostało niezauważone, bo zaczęły wydawać z siebie piskliwe krzyki, które najprawdopodobniej były ich wersją śmiechu.
– Pan. Żywiołów. Nie. Chciał. Wojny. Chciał. Ciebie.
Wciąż nie wiedziałam, o co chodzi, ale nie chciałam wdawać się w żadne dyskusje. Nie zamierzałam też dać się przestraszyć, ale jej słowa wywołały we mnie dziwną pustkę. Jeśli elfy giną przeze mnie… Ale dlaczego tak miało by być? Nie jestem nikim ważnym. Komu mogłoby na mnie zależeć?
– Ptaszyno, czy nikt ci jeszcze nie zaproponował, żebyś się wypchała?
Aj, tak ciężko czasem jest się opanować.
– BRAĆ. ŻYWCEM!
Okręciłam się wokół siebie, a ogień wystrzelił wysoko, próbując dosięgnąć upierzone stwory, które podsycały płomienie, wznosząc się w powietrze. Wszystkie się wycofały, wypełniając przestrzeń urywanymi skrzekami. Wszystkie, oprócz jednej.
Czarne pióra musnęły moją twarz. Instynktownie ukucnęłam, macając ziemię w poszukiwaniu upuszczonych toporów. Gdy tylko zacisnęłam dłonie na zimnej stali poczułam ból. Rozcięłam lewą dłonią, chwytając zbyt blisko ostrza i w tym samym czasie wbiły się we mnie ostre pazury. Harpia pochwyciła mnie, zakleszczając potężne kończyny na moim ramieniu i talii, po czym wystrzeliła w górę. Błękitne płomienie ogarniały jej skrzydła, ale ona wciąż się wnosiła, wydając z siebie przeraźliwe wrzaski. Zwrócona twarzą ku ziemi widziałam, jak pozostałe porywa rozrastające się tornado, za którym kroczyła barczysta postać, wyciągając przed siebie miecz, by wskazywać nim ruch wiatru. Zdawało mi się, że przeszywa mnie zimne, szare spojrzenie, nakazujące się nie poddawać. Rozpoznałam go. Tarcza, którą osłaniał się od ognia, pokrzywdziła sporą grupę żołnierzy z Valhamirii, wywołując śmiech, wśród, którego dołączyłam do walki.
Z ledwością utrzymywałam broń; prawa ręka sztywniała od uporczywie zaciśniętych na niej szponów, więc wyjąc bólu zacisnęłam jeszcze mocniej drugą dłoń i uderzyłam toporem w pokrytą łuską nogę. Puściła moje ramię, ale wciąż byłam uwięziona w drugim uścisku.
Świat wywinął koziołka. I był coraz mniejszy. Pokryty rozmigotanymi, kolorowymi plamami. Nie mogłam utrzymać topora. Rozluźniłam uchwyt, patrząc jak złoty błysk znika, mknąc w dół i gubiąc za sobą drobne czerwone kropelki. Szpony wbijały się coraz głębiej w moje ciało. Napędzana adrenaliną znów znalazłam w sobie siłę i zacisnęłam na nich zranioną dłoń.
– Wenei… etah te… damon.1
Krzyk. Złote, płonące oczy. Straszne, wykrzywione, wykończone dziobem oblicze. Krew. Płomienie. Tornado. Smród zwęglonych piór. Błękit. Szarpana skóra. Wrzask. Wolność. Lot. Ziemia. Wiatr. Amortyzujące, stłoczone powietrze. Czerwień. I zalewająca świadomość ciemność…

Pod powiekami rozkwitały szarości, podbijane pomarańczową poświatą. W ustach czułam gorzki, nieprzyjemny posmak. Wokół szemrały jakieś głosy. Zmarszczyłam brwi.
– Ciiiicho!
Próbowałam ponownie zanurzyć się we śnie, ale nie było to możliwe. Mentalne westchnienie przetoczyło się przez mój organizm. Z wysiłkiem wsparłam się na łokciach i powoli otwierałam oczy.
– Jak się czujesz? Iv?
Stopniowo odzyskiwałam ostrość widzenia. Wkrótce w pochylającej się nade mną twarzy rozpoznałam Holly.
– Harpie… otoczyły mnie. Vart’iy2… Upuściłam… – podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej, niemal zderzając się z blondynką czołem.
– Harpie? Jakie harpie, dziewczyno? – w głosie Holly usłyszałam nutkę paniki. – Miałaś trening, pamiętasz? Poślizgnęłaś się w błocie i uderzyłaś o korzeń… Nic groźnego, ale straciłaś przytomność.
Podciągnęłam natychmiast w górę bluzkę, ale piekąca skóra w okolicy żeber pokryta była różowymi bliznami. Żadnych świeżych ran.
– A Vart’iy?
– Są tutaj – odpowiedział mi męski głos. – Wciąż je trzymałaś, gdy Forin cię przyniósł. Siłą ci je wydarłem, jak Lawy kocham.
         Sevlyn stał w progu i uśmiechał się do mnie, trzymając moją broń.
– To… może połóż je tu, co? – Kiwnęłam głową w bliżej nieokreślonym kierunku, obciągając ze zmieszaniem materiał.
­­– Okay… – Sev odłożył topory na drewnianą komodę, a kiedy zorientował się, że obserwuję go podejrzliwie, oburzył się.
– Co jest? – Wyciągnął przed siebie dłonie w obronnym geście. Zdawał się urażony moim zachowaniem. – To nie moja wina, że Forin jest Forinem… I nie zna litości.
Te ciepłe, czarne oczy dodały mi otuchy. Jeden z kącików moich ust podniósł się nieśmiało.
– Ta… – zgodziłam się. – Jest potworem.
– I… potwór chce cię widzieć, jak wrócisz do żywych… Przysłał mnie tu, żebym…
– O nie! – Holly wypowiadała na głos moje myśli. – Ona musi odpocząć! Ledwo oprzytomniała!
– Halo! Nie uśmierca się posłańca! – Sevlyn tupnął kopytem o kamienną podłogę. – Zołzy jesteście i tyle.
Fuknął na nas i z obrażoną miną wyszedł z komnaty. Jednak po chwili wrócił i wycelował we mnie oskarżycielsko palec.
– Sama mu powiesz, że nie chciałaś z nim gadać! – Uprzedził mnie lojalnie. – Rezygnuję z roli gońca!
I mrugając do mnie przyjaźnie, poszedł sobie na dobre.
Opadłam na miękkie poduszki.

– Nie boli cię głowa? Zaparzyłam ci zioła. Powinny pomóc. Możesz poczuć się po nich trochę senna.
– Dziękuję – przyjęłam od niej ciepły napar, który przyjemnie ogrzewał dłonie. – On mnie nienawidzi, prawda?
– Kto? Forin? – zapytała, wybuchając śmiechem.
Przytaknęłam głową, siorbiąc mały łyczek.
– No co ty… To, że ty jesteś elfem… A w jego żyłach płynie trochę krwi dwarfów… O niczym nie świadczy… - tłumaczyła, ale w jej brązowych oczach nie widziałam przekonania.
– Czyli mnie nienawidzi – podsumowałam, biorąc następny łyk. – Tylko, że ja jestem raczej półelfem, więc w co najmniej połowie na tą nienawiść nie zasługuję, a gdyby nawet połowa krwi w jego żyłach była krasnoludzka i tak miałby o połowę mniejsze prawo, aby mnie nie znosić, więc w sumie… – ziewnęłam. – W sumie też go nie cierpię, więc jesteśmy kwita…
Holly zmarszczyła brwi, patrząc na mnie niepewnie. Widziałam, że chce mnie o coś zapytać.
– Co? – mruknęłam zachęcająco, mimo, że znów zaczynał morzyć mnie sen.
– Nigdy nie mówiłaś o sobie zbyt wiele…
– Ano – zgodziłam się. – Bo też i nie mam dużo do powiedzenia.
– Nie wiedziałam… – zaczęła, szukając zapewne odpowiednich słów, by mnie nie urazić.
– Że jestem półkrwi elfem? – wyręczyłam ją. – No proszę cię…
Popatrzyłam na nią z rezygnacją i litością.
– A niby po czym to się poznaje? – oburzyła się, a jej brwi zbliżyły się do siebie jeszcze bardziej. –Elfy są piękne, inteligentne, mają spiczaste uszy...
Zaczerwieniła się, najwyraźniej speszona moim głośnym napadem śmiechu.
– Wychowałam się wśród innych elfek – zdołałam wreszcie uspokoić się na tyle, by spróbować co nieco wytłumaczyć. – Każda z nich była ode mnie wyższa, smuklejsza… – wolną dłonią wykonałam wymowny gest w stronę moich piersi i bioder. Natura nie poskąpiła mi zaokrągleń. – No i takie prawdziwe elfki, a nie falsyfikaty jak ja, są… Są naprawdę piękne.
Ruda patrzyła na mnie z powątpiewaniem, jakby mi nie wierzyła.
– Mówiłaś, że matka była z elfów Zza Wody. To kim był twój ojciec? – zapytała już bez ogródek.
Wypuściłam ze świstem powietrze.
– A bo ja wiem…  Pamiętam tylko, że bardzo się go bałam… – wzruszyłam ramionami. – Najdalej pamięcią sięgam do pewnego ranka, gdy obudziłam się przy swojej matce… Jej twarz zapamiętałam. Była taka spokojna… Mam identyczne brwi jak ona, wiesz? Była taka blada, nieruchoma… taka martwa. Wędrujące tamtędy elfy wzięły mnie ze sobą. Znały moją matkę. Zabrały mnie do Anecji. Uczyły. Dwadzieścia pięć lat. Do czasu  Bladych Żywiołów.
Nie zdawałam sobie sprawy, że szeptałam, jakby wypowiedzenie tego głośno, mogło coś jeszcze bardziej rozmyć.
– A potem dołączyłaś do nas.
– "Dołączyłaś" to zdecydowanie zbyt mocne słowo...

– Już nic mi nie jest!
Szarpałam zdenerwowana za bandaże, próbując się ich pozbyć, a dwoje elfów cierpliwie z powrotem mnie w nie zawijało.
– Spokojne Ivrella albo przywiążemy cię do łóżka – zagroził jak zawsze radosny Earel, ale tym razem jego rozświergotany ton głosu tylko pogłębił moją irytację.
– Leżę tu już od tygodnia, jeśli mnie natychmiast nie wypuścicie, to…
– To co, Vrella? Rzucisz swoje błękitne płomienie w uzdrowicieli? – zaśmiała się Evera, zawiązując zgrabną kokardkę wokół mojej obandażowanej dłoni.
Niech jeszcze zaczną śpiewać jakąś idiotyczną piosenkę, to całkiem szlag mnie trafi.
– Naprawdę uważam, że mały spacerek na rozprostowanie kości mi nie zaszkodzi.
– Talenaila3, żeby prostować kości, najpierw musisz pozwolić im się zrosnąć!
Dalsze marudzenia nie zdziałały nic więcej. Elfowie tylko się ze mnie śmiali i ganili moją nadgorliwość. Nie mogłam zrobić nic więcej, tylko przyglądać się spode łba jak opatrują innych nieszczęśników. Co rusz któryś z uzdrowicieli proponował mi coś na uspokojenie. I tylko Earel zlitował się nade mną, przynosząc kubek parującego napoju.
– Grzane wino – poinformował mnie konspiracyjnym szeptem, a widząc moje zdumienie, zachichotał wesoło. – Mam nadzieję, że masz na tyle mocną głową, by mnie nie wydać!
Oczywiście łaskawie skorzystałam z tego pocieszenia, a gdy tylko widziałam Earela w pobliżu, starałam się coś wesoło podśpiewywać lub wznosić do niego toasty. Wiedziałam, że on dzisiaj pełni nocny dyżur. Mniejsza będzie jego troska i czujność, jeśli będzie przekonany, że trunek był jednak dla mnie wyzwaniem, któremu dałam się pokonać i smacznie prześpię całą noc.
Gdy tylko się ściemniło, a wokół nie kręcili się żadni poubierani w długie białe szaty elfowie, dałam stamtąd nogę. Było to zadanie trudniejsze, niż myślałam, bo okazało się, że popękane żebra rzeczywiście protestują przeciw wędrówkom, a opinająca je wciąż niewygojona skóra, niczego nie ułatwiała. Ale ból  duszy pilniej wymagał ukojenia, zacisnęłam więc zęby i opuściłam Miejsce Ozdrowień.
Isaalen nie był ze mną szczery. Gdy zapytałam o to, co mówiły harpie, zbył mnie krótkim „Nie pora na to”, a jego twarz przybrała bardzo poważny wyraz, który ani trochę mi się nie spodobał. I już więcej mnie nie odwiedził. Oczywiście nie oczekiwałam tego, wiedziałam, jak wiele spraw ma na głowie, a to, że był dla mnie jak przybrany ojciec, nie mogło temu zaradzić. A jednak czułam, że unika mnie celowo.
Na szczęście nikogo nie spotkałam po drodze. Mogłabym się założyć, że nie tylko uzdrowiciele mają coś przeciw temu, żebym powłóczyła za sobą bandażami podczas nocnej przechadzki. Dotarłam pod królewskie komnaty i tylko przez chwilę się wahałam, a potem nacisnęłam klamkę, nie zawracając sobie głowy kołataniem do drzwi. Alarmowanie o swojej obecności było całkowicie zbędnym elementem taktyki, dlatego zastąpiłam je bezczelnością.
Jak na królewską komnatę nie przestało, była dość skromnie urządzona. Podłogę powlekał aksamitny czerwony dywan, gładkie ściany zdobiły gobeliny, przedstawiające batalistyczne sceny, a jedną z nich zajmowała drewniaka biblioteka. Oprócz tego wyposażona była jeszcze w ogromne sosnowe biurko i dwa podbite pluszem fotele. I była całkiem pusta. Rozejrzałam się z rozczarowaniem po pomieszczeniu. Cóż, skoro już tu byłam, moja okupiona cierpieniem wyprawa nie mogła być przecież całkiem bezowocna. Podeszłam do biurka i beztrosko zaczęłam przeglądać znajdujące się na nim papiery. Jeśli król miał przede mną tajemnicę, istniała szansa, że tu natrafię na jakiś ślad.
W najlepsze przerzucałam papierzyska, gdy drzwi zaskrzypiały i podniesione głosy wypełniły pokój.
– Nie rozumiem czego ode mnie oczekujesz!
– Tylko tego, żebyś spłacił swoje długi.
Nie namyślając się wiele, dałam tradycyjnego nura pod biurko, które na szczęście od strony wejścia było zabudowane, ale to mogło tylko nieznacznie przedłużyć czas, nim ktoś odkryje moją obecność. Natychmiast przypisałam melodyjny głos, który oczekiwał spłaty długu Isaalenowi, ale drugi, był znacznie niższy, lekko wibrował, a osoba, do której należał, przemieszczała się po pokoju ciężkimi krokami. Pewne było, że nie był to elf.
– Myślałem, że właśnie to robię, włączając gildie do walki – odparł butnie i chyba przystanął w miejscu, bo tupoty na chwilę ustały.
– Nigdy nie żądałbym, żebyś narażał życie swoje i swoich ludzi w imię wdzięczności.
– Ach tak, więc uważasz, że odpowiedniejszym zadaniem dla mnie jest niańczenie jakiejś dziewczynce!
– To nie jakaś tam dziewczyna! Jest dla mnie jak córka – czułam jak zamiera mi serce. – Proszę cię tylko o to, żebyś ją stąd zabrał. Tu nie jest już bezpieczna.
– Myślisz, że z nami, będzie jej lepiej? – znów zadudniły kroki. – Że nasze towarzystwo gwarantuje mniej niebezpieczeństw, niż siedzenie na tyłku w niezdobytym zamku?
Przez chwilę panowała cisza, po której Isaalen wyjaśnił mniej więcej wszystko, co chciałam wiedzieć.
– Tak. Jestem tego pewny – zignorował prychnięcie i cichy basowy śmiech. – Nie prosiłbym cię o to, gdyby to nie było konieczne. Nasz wspólny wróg ­– Setismord – zdaje się jej właśnie poszukiwać. W liście z jego pieczęcią, który dostarczył posłaniec, wyraźnie zasugerował, abym mu ją wydał, a w zamian za to on zostawi Anecję w spokoju. Nawet, gdyby była mi zupełnie obca, nie podarowałby Darkmarowi nic, co mogłoby zwiększyć jego potęgę. Ten atak odparliśmy. Ale on już wie, gdzie jej szukać. Może powtórzyć napaść.
– Dlatego ja mam wziąć na swoje barki tą małą, na którą poluje czarnoksięskie królestwo?
– O to cię proszę. Niemal nikt nie wie o Cieniach nic, ponad to, że istnieją. Możecie ją ukryć.
– Nie podoba mi się to. Nie chcę być odpowiedzialny za jej los.
– Wydaje się, że nie masz wyboru, Forinie.
Ten mruczał przez moment coś niezrozumiale. W końcu się odezwał:
– Zanim się zgodzę, powiedz mi kto to jest. Jeśli jakaś elficka paniusia, wystrojona w balową sukieneczkę…
– Można powiedzieć, że już się poznaliście . To ją próbowały uprowadzić harpie.
Głośne łupnięcie, jakie się rozległo, gdy uderzyłam głową w spód blatu,  skutecznie zdemaskowało moją kryjówkę. Król obszedł biurko i podał mi rękę, by pomóc mi wstać.
– Ma na imię Ivrel – przedstawił mnie Forinowi.
To on miotnął w harpie tornadem. Jego stalowe spojrzenie dodało mi werwy tam w górze, ale teraz patrzył na mnie chłodno i nieprzyjaźnie. Cichy głosik w mojej głowie zasugerował, że czas chyba zacząć się do tego przyzwyczajać.
__________________________________
1  – Ci, którzy władają żywiołami (czyli większość mieszkańców Liv Solttery – choć nie każdy ma nad nimi zauważalną moc) czasem wspomagając się werbalnym rozkazem. „Wenei… etah te… damon” znaczy mniej więcej tyle co „Niech pochłonie/sparzy cię ogień” (język elficki).
–  Topory (jęz. elf)
3 – Odpowiednik „moja/mój droga/i” (jęz. elf.)
Chyba trochę tego więcej niż ostatnio, co? Mam nadzieję, że w miarę zjadliwe. Mam takie poczucie, że przegrałam zwłaszcza w walce z przecinkami… -_- 
Pojawiające się na końcu hasło 'Cienie" odnosi się do członków Gilidi Cieni (o której wzmianka leciutka była wpis temu, lecz wtedy jeszcze miała inną nazwę, którą zdecydowałam się właśnie zmienić - bardzo przepraszam za zamieszanie).

15 komentarzy:

  1. Nareszcie nowy! I żadne tam "zjadliwie", jest bardzo dobry. Naprawdę. Oczywiście nie zabrakło tej nutki ironii, którą tak lubię w Twoim opowiadaniu. A najbardziej uśmiałam się przy tym fragmencie: "Ptaszyno, czy nikt ci jeszcze nie zaproponował, żebyś się wypchała?" ;D W dodatku podobał mi się typowy fantastyczny klimat w tym rozdziale. Włączyłaś w niego harpie oraz krasnoludy(właściwie tylko wspomniane, ale zawsze)... Zazwyczaj czyta się o rasie elfów i ludzi. Tak więc cieszę się, że Twoje opowiadanie takie nie jest. W sensie, nie jest takie ograniczone. I jeszcze Cienie. Nie wiem, czy mamy na myśli tych samych Cieni, ale i tak jestem w cholerę ciekawa, jak to będzie. Jak to jest dokładnie z Iv, że ściga ją całe wojsko? I ten Pan Żywiołów? Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że jej ojciec... żyje(?).Hm.
    A co do poprawności tekstu, to nie znalazłam chyba żadnych literówek. Spotkałam kilka powtórzeń, ale ich nie przekopiuję, bo wyłączyłaś taką możliwość. ;) Podobnie z przecinkami, z tym, że było ich raczej za dużo, niepotrzebne w niektórych miejscach.
    A tło muzyczne jest cudowne. Słuchałam je jeszcze przed premierą Hobbita tak często, że pewnie zaraz mi się przeje i będę nim rzygać. No cóż. ;D
    Pozdrawiam, wenyyy życzę. Dodawaj szybko nowy. :*
    No, i u mnie nowy już jest. :D Rozdział drugi. zapraszam, jeśli masz ochotę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam prologi i jestem pod wrażeniem, dlatego też nominuje cię do LBA. Pytania są na moim blogu opowiesci-spisane.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Mordo nie komentowalam bo tylko dodałam wpis i leciałam się pakować. Ale od czego jest telefon i wifi xd harpie! I ten Forin. To imie niebezpiecznie kojarzy mi sie z Thorin xd za rzadko dodajesz nowosci -,- Agnes pozdrawia ze Szczawnika :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Złociutka, Ty sie mnie nie tlumacz, noc co Ty ;) ja jestem stary zgrywus na etacie panstwowym. ;)

    Kurwa, no własnie :D Mi tez sie kojarzy... Walcze z tym, ale srednio mi idzie najwyrazniej :P

    OdpowiedzUsuń
  5. No, w końcu znalazłam czas na przeczytanie. Misty mountain? Oczywiście pochwalam :D Ale teraz też Thorin będzie mi się kojarzył... To będą dziwne wizje... :D
    Nie będę oryginalna - mnie też się harpie spodobały. Tak sam pomysł, jak i opis, naprawdę mi się podobał warsztatowo - nawet nie trzeba wgłębiać się w tekst, tak ze sobą świetnie współgra i sama jego melodia robi wrażenie.
    Co mogę więcej dodać, czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Opis harpii ogromnie mnie ucieszył. Harpie to niesamowite stworzenia i nie często się z nimi spotykałam, dlatego czytanie o nich, budziło ogromna fascynację. Ten moment w opowiadaniu najbardziej polubiłam, co nie oznacza, że reszta, jakoś umyka, nie. Po prostu harpie są najlepsze i musiałam się chwile nad tym po rozpływać ;)Chce więcej harpii... Ale ogólnie całość bardzo dobrze się czytało. Cięty język i dialogi, to wielki plus opowiadania. Końcówka również intrygująca o tyle, że w zupełności nie spodziewałam się, że bohaterka w tak dziecinny sposób da się zdemaskować. Juz knułam sobie w jaki sposób umknie, a tu masz, to naprawdę mnie zaskoczyło.
    No dobrze, było fajnie, teraz czekam na kolejne części.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepraszam, przepraszam za tak okropne opóźnienie, ale mój wolny czas ostatnio ograniczył się do niezbędnego do przetrwania minimum. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz ;)
    Rozdział bardzo fajny i przyjemnie się go czytało. Uwielbiam ten twój humor ^^ Niektóre tekstu potrafią zwalić z nóg czy tam z krzesełka ;D
    Podobał mi się opis tego snu, koszmaru, halucynacji? Bo mniemam, że to tym właśnie był pierwszy fragment tego rozdziału. Przykuł on moją największą uwagę, ale całość była równie dobra. Harpie wyszyły rewelacyjnie i fajnie czytało się o nich.
    Ogólnie podobało mi się i czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, był to sen/koszmar, ale także retrospekcja... ;) Jako, że potem Iv oglądała swój zabliźniony boczek (:P) chyba trzeba wnosić, iż kiedys faktycznie taka sytuacja miała miejsce :D Czasami się czuję, jakby stała obok tej historii, a ktoś wykorzystał mój mózg do opowieśc :D A czasem jakbym była jej poważna częścią, sama nie wiem ^^ Ciesze, ach ogromnie, że sie podobało, że opis harpii nie rozczarował ;)

      Usuń
  8. Przyznam się, że nie za dużo rozumiem. Ale to nie dlatego, że nie piszesz logicznie, tylko dlatego, że nie ogarniam tych wszystkich stworów, wrogów, miejsc i powiązań między nimi. Piszesz to na podstawie jakiejś powieści, którą powinnam kojarzyć, czy sama to wymyśliłaś? Anyway, przydałaby mi się jakaś rozpiska...
    Ładnie połączyłaś końcowe wspomnienie z początkowym snem, taka klamra to niezły element :)
    No dobra, czyli ktoś poluję na Irv i chyba ktoś coś był w poprzednim rozdziale, ale już nie do końca pamięatm, pamięć już nie ta :D Chyba ten ktoś się zbliża i tylko czekam na ich spotkanie.
    Jeśli w jakiś sposób mogłam przyczynić ręki (ostrza) do skrócenia tych mąk, postanowiłam spróbować. - tego zdania nie rozumiem też.
    wywołując śmiech, wśród, którego dołączyłam do walki. - bez przecinka po "wśród"
    Zanim się zgodzę, powiedz mi kto to jest - a tu przecinek po "mi" :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj ;( To zła, smutna wiadomość dla mnie, że się gubisz ;( Zastanawiałam się ostatnio czy nie za bardzo pogmatwane to wszystko ;( No, ale nie widzę innego wyjścia, trochę tego nawymyślałam... Nie, nie opieram tego na niczym. Mam nadzieję, że inspiracje, które się tu zawieruszyły są bardziej subtelne, niż nachalne... Mam świadomośc tego, że coraz ciężej wymyślić coś, co już nie zostało wymyślone, ale... ufam, że idę w dobrą stronę, a raczej ufać chcę. ;) No. Może utworzę jakieś dodatkowe zakładki, może coś w stylu mini słowniczka? Albo o bohaterach? Chociaż wtedy w słowniczku też by się znaleźli...:P Nie chcę też wszystkiego kawa na ławę dawać, pomału bym chciała, pewne fakty tam, rzeczy odkrywać.
    Ano, staram się wiązać rozdziały między sobą, o czym wspomnę, żeby później to rozwinąć itd,hm...
    Ciesze się, że klamra do gustu przypadła ;) I wielkie dzięki za błędy, poprawię nielogiczne zdanie i przecinki!

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochany moja! Nareszcie przybywam, jako ortograficzny (hehe...?) rycerz. Prosiłaś, abym wpadła jeszcze raz i rozprawiła się z przecinkami itp. Już jestem. A oto one, małe potworki:

    "Przecież walka nie mogła być gorsza, od tego nieruchomego oczekiwania, aż ktoś inny zadecyduje o twoim losie." - pierwszy przecinek zbędny
    "Przez mieszający się z kurzem patos robiło mi się niedobrze." - brak przecinka po 'patos"
    "Nagle gwar starcia ucichł, ustępując miejsca narastającemu, zimnemu jak lodowe ostrze krzykowi." - brak przed "jak"
    "Upuściłam topory, przyciskając dłonie do uszu, które przeszył nieznośny ból. Podobnie, na całe szczęście, uczynili walczący w pobliżu przeciwnicy." - tu poplątałaś chyba. "Całe szczęście" albo "na szczęście". Razem raczej brzmi źle i niepoprawnie. ;)
    "A ja wciąż stałam jak posąg, obserwując, jak ląduje przede mną oddział Bojowych Harpi." - powtórzenie "jak"
    "Wciąż nie wiedziałam, o co chodzi, ale nie chciałam wdawać się w żadne dyskusje." - pierwszy przecinek zbędny
    "Gdy tylko zacisnęłam dłonie na zimnej stali poczułam ból." - powinien być przecinek przed "poczułam"
    "Rozcięłam lewą dłonią, chwytając zbyt blisko ostrza i w tym samym czasie wbiły się we mnie ostre pazury. Harpia pochwyciła mnie, zakleszczając potężne kończyny na moim ramieniu i talii,..." - w jednym fragmencie, zbyt często "mnie"
    "Zwrócona twarzą ku ziemi widziałam, jak pozostałe porywa rozrastające się tornado, za którym kroczyła barczysta postać, wyciągając przed siebie miecz, by wskazywać nim ruch wiatru." - Powinien być przecinek po "ziemi"
    "Tarcza, którą osłaniał się od ognia, pokrzywdziła sporą grupę żołnierzy z Valhamirii, wywołując śmiech, wśród, którego dołączyłam do walki." - Nie powinno być przecinka po "wśród", ponieważ "wśród którego" traktujemy jako całość,
    "(...)prawa ręka sztywniała od uporczywie zaciśniętych na niej szponów, więc wyjąc bólu zacisnęłam jeszcze mocniej drugą dłoń(...)" - brak przecinka po "bólu"
    "Napędzana adrenaliną znów znalazłam w sobie siłę i zacisnęłam na nich zranioną dłoń." - brak przecinka po "adrenaliną",
    "Sevlyn wstał osłaniając się rękami." - przecinek ma być po "wstał",
    "Holly zmarszczyła brwi, patrząc na mnie niepewnie. Widziałam, że chce mnie o coś zapytać." - mnie/mnie
    "(...)zagroził jak zawsze radosny Earel(...)" - przecinek przed "jak"
    "– Nie rozumiem czego ode mnie oczekujesz!" - powinien być przecinek po "rozumiem"
    "Natychmiast przypisałam melodyjny głos, który oczekiwał spłaty długu Isaalenowi, ale drugi, był znacznie niższy, lekko wibrował, a osoba, do której należał, przemieszczała się po pokoju ciężkimi krokami." - Tu mamy taka sprawę:
    1. przecinek ma być po "długu"
    2. zbędny jest przecinek po "drugi"
    "– Myślisz, że z nami, będzie jej lepiej?" - zbędny przecinek po "nami"
    "Nawet, gdyby była mi zupełnie obca, nie podarowałby Darkmarowi nic, co mogłoby zwiększyć jego potęgę." - Tu chyba ma być "podarowałbyM".

    Nooo, to tyle. ;) Proponuję, żebyś walczyła z długimi zdaniami. Zamiast walnąć w jednym zdaniu cztery orzeczenia, lepiej rozbić to na trzy zdania. ;) jest nieco przejrzyściej, łatwiej się czyta. I nie pogubisz się tak łatwo w przecinkach. :)
    Buziaaak :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Piszesz po prostu cudownie. Natknęłam się na tego bloga niedawno. Po prostu zakochałam się w tej opowieści. Ivrel jest świetnie wykreowaną postacią. Czyta się z zapartym tchem. Na prawdę masz ogromny talent. Liczę, że kiedyś książka Twojego autorstwa znajdzie się na półkach sklepowych. Mówię to absolutnie szczerze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem... gdzies w okolicach sufitu fruwam... *.* :*

      Usuń
  12. Dobra, na dzisiaj skończę na tym rozdziale, bo coś mi się spać chce. Ale oczywiście nie obejdzie się bez króciutkiego komentarza.
    Wiesz, że ja zawsze lubiłam harpie? To takie wredne, paskudne według mnie stworzenia, ale wzbudzają sympatię ze względu na te skrzydła i pazurska.
    Być ugodzonym przez harpię... brrr... aż strach pomyśleć, bo od razu boli!
    Tak czy inaczej podoba mi się, że zamieściłaś je w swoim opowiadaniu ;d Mam nadzieję, że jeszcze nie raz o nich wspomnisz!
    A i Set! Kurde, od razu wiadome było, że to głupol i ten zły charakter! Nie wzbudza zaufania nawet mimo tego, iż tak naprawdę niewiele o nim wiadomo. Po prostu niektórzy bohaterowie są tacy, że od razu wiadomo, kto jest tym złym!
    Z początku myślałam, że te wtrącenia, że tak powiem, to jedynie jakieś prorocze sny dziewczyny. Ale teraz (jeśli dobry wniosek wyciągnęłam) wydaje się, że to jest przeszłość, tak? Uwielbiam i zawsze będę uwielbiać retrospekcje! Niesamowicie podwyższają w moich oczach znaczenie i talent osoby, u której je zobaczę, haha! Ale nie! Nie będę tu nic takiego pisać, bo jeszcze jeden rozdział przede mną i dopiero tam mam zamiar wyrazić zdanie o całym opowiadaniu itp. :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Harpie! Tak okrutne, a takie prześliczne no patrz. W rzeczywistości też występują, nieprawdaż ? :D
    A Forin <3 Geez, seriously, kocham go. ta brutalność :D
    Faza Ivrel prześwietna. ^^

    OdpowiedzUsuń