poniedziałek, 4 marca 2013

sratatata

Bonżur. Poczucie winy każe mi się słowem usprawiedliwić.

Bez ściemy przez 3 tygodnie cierpię. Prze 1.5 tygodnia dzień w dzień faszerowałam się maxymalnymi dawkami paracetamolu i żarłam wszystko, co w jakiś sposób mogło mnie znieczulić (dobra, bardziej piłam niż jadłam). Nie lubię się żalić z powodów tak błahych, tym bardziej, że do bólu przywykłam w jakiś tam sposób dzięki rodzicielce, która przekazała mi w spadku 2 dni w miesiącu wyjęte z życiorysu najmniej. Okey, zdarza się, że 1. Także żadna nowość. Ale takich przykrości jeszcze nie doznałam ze strony swojej macicy, jakie zaoferowały mi nasze kochane ósemeczki, ząbki w sumie chuj wie komu potrzebne. Z jednej strony, z góry i z dołu, przystąpiły do ataku i bite pare tygodni autentycznie wykluczyły mnie z życia w cywilizowanym społeczeństwie.

Dzisiaj jest Dzień Zwycięstwa. Wreszcie poczułam się głodna, bo do tej pory czułam niewiele (prócz żądzy mordu). Pozwolę sobie nawet na optymistyczną wizję kanapki.. Bo zupki wchłaniane przez zaciśnięte zęby naprawdę mi mocno obrzydły.

Przepraszam za swoja nieobecność, za zaniedbania i za ten idiotyczny pamiętnikowy wpis. Banalny tema, że aż wstyd, a jednak tak prosta sprawa potrafi nie tylko wenę, ale też siły witalne od człowieka odseparować i to jak sprawnie. Mam nadzieję zaległości odrobić za dzień, dwa..