Wrodzony bunt, który nie pozwalał na bezdyskusyjne akceptowanie żadnych
rozkazów, natychmiast dał o sobie znać. Nie mogłam pozwolić, by karcono mnie
jak małą dziewczynkę i na dokładkę odsyłano do kąta.
– Zaraz! – zawołałam za nim, gniotąc ze złości list. – Nie możesz mnie
tutaj więzić!
– Nie? – Forin obejrzał się na mnie. Na jego twarzy malowało się udawane
zdziwienie. – Przypomnij mi – niby dlaczego nie mogę?
Nie fatygował się, żeby wysłuchać mojej obfitej w argumenty odpowiedzi.
– Bo ja tak mówię! – Miałam wielką ochotę cisnąć w niego papierową
kulką, którą ciągle gniotłam w dłoni. Zamiast tego, gdy tylko zasiadł za stołem,
by dokończyć kolację, natychmiast znalazłam się za jego plecami. – Nie możesz
mnie trzymać pod kluczem tylko dlatego, że ktoś stroi sobie głupie żarty!
Jeszcze zanim rzucił sztućcami o stół, wiedziałam, że powiedziałam coś
nie tak. Przestałam wymachiwać rękami nad jego głową i zamarłam, czekając na
wybuch.
– Nie mam pojęcia, czemu Setismord interesuje się małą, bezczelną elfką,
ale wszystko wskazuje na to, że czegoś od ciebie chce, natomiast Angard ma
nowego władcę, który przyjmuje u siebie posłańców Darkmaru i dekoruje swoje
miasto twoimi podobiznami. Czy ty naprawdę nie widzisz między tym żadnego
związku? – mówił tak spokojnym głosem, że gdyby nie rozszerzone nozdrza i to,
że niektóre słowa cedził przez zaciśnięte zęby, mogłabym się nie zorientować,
że jest wkurzony. – Zabrałem cię tutaj, do Cyntji, narażając gildię, a ty
uważasz, że to są żarty?
Siedzący naprzeciw Leyzzi przenosił leniwie wzrok ze mnie na Forina, z
Forina na swoje nieprzyzwoicie krwiste, budzące mdłości danie i znów na mnie, żując coś powoli i najwyraźniej oczekując na
rozwój akcji.
– Przestań więc z łaski swojej być taka samolubna. – Forin patrzył na
mnie ostrzegawczo. Gniew nadawał rysom jego twarzy pewnej szlachetności,
przypominając o starożytnym rodzie, z którego się wywodził.
Kąciki ust opadły mi niebezpiecznie. Przez chwilę znosiłam stalowe
spojrzenie, ale zaraz machnęłam ręką, chcąc odejść.
– Siadaj, jeszcze nie skończyłem.
Przygryzając z irytacji wargi, odsunęłam kopniakiem krzesło obok
Layzziego. Wolałam zaryzykować i usiąść obok bestii, niż znaleźć się bliżej der’Ikeshelda.
Ten jednak zajął się konsumpcją, całkowicie mnie ignorując. Zaczęłam nerwowo
przytupywać nogą, wywracać ostentacyjnie oczami i wzdychać, jednak nie odnosiło
to spodziewanego skutku.
– Cóż, jeśli to już wszystko… – Zaczęłam się podnosić, ale poczułam na
ramieniu ciężar. Leyyzi rzucił mi krótkie ostrzegawcze spojrzenie, a upewniwszy
się, że znów siedzę, zabrał rękę.
– Zjedz c-oś – doradził, wracając do swojego niewysmażonego steku.
Nie było sensu spierać się dłużej z żołądkiem, który regularnie głośno
protestował. Wciąż nieco skwaszona obrzuciłam stół łakomym spojrzeniem. Uczty
zazwyczaj były skromne, jeśli chodziło o rodzaje pożywienia, ale ilościowo
wszystkiego było pod dostatkiem. Sięgnęłam po pół bochenka świeżego chleba,
słój miodu i dzbanek mleka. Półsmok kątem oka obserwował mój talerz.
– Mleczka od krówki? – sarknęłam, podsuwając mu dzbanek.
– Od mlecz-ka wolę samą krów-kę. – Po brodzie spłynęła mu wąska strużka
krwi, gdy oderwał spory kawałek surowego mięsa. Z drugiego końca stołu Sevlyn
patrzył na to zniesmaczony i przerażony zarazem. – Pokrzepia… dużo bar-dziej,
niż te… – urwał, patrząc krzywo na moją kanapkę, jakby tam czymś go obraziła.
– Węglowodany? – dokończyłam. – One
też są potrzebne do życia, wiedziałeś?
Prawdopodobnie to, że ktoś, kto na dodatek był średnio ogarniętą osobą
płci słabszej, ośmielił się mu odpyskować, wywołało u niego coś w rodzaju
szoku, bo tylko utkwił we mnie wściekle żółte spojrzenie, rzucając na talerz
swoje mięcho. Zrozumiawszy brawurę swojego postępku, natychmiast skupiłam się
na wzorkach, wyżłobionych na miedzianym dzbanku. Całe szczęście szybko
odwrócono ode mnie uwagę.
– Ty złodzieju! Wracaj!
– Odczep się! To moje!
Do Sali wbiegł Desson, trzymając w wyciągniętej ręce jakiś naszyjnik, a
za nim Holly, próbując mu go najprawdopodobniej zabrać. Niestety brakowało jej
trochę centymetrów, by dorównać mu wzrostem, więc mogła tylko wspinać się na
palce w bezowocnych próbach odebrania spornej własności. Kiedy uświadomił jej
to głośny rechot, opadła na pięty i przybrała wojowniczą, naburmuszoną minę.
Jedną ręką podparła się pod biodro, a druga powoli zbliżyła do ust i
zagwizdała. Salę wypełnił szybko narastający, upiornie wysoki dźwięk,
zwielokrotniony echem. Wszyscy krzywiąc się i protestując zatykali uszy. Zrobił
to też Des, a wtedy wisiorek znalazł się w zasięgu dziewczyny. Hollyeth szybko
skorzystała z okazji i wyłuskała go z zaciśniętych palców blondyna.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się, a ogłuszający dźwięk natychmiast się
urwał. Jednak niedługo triumfowała.
Coś dziwnego zaczęło dziać się ze światłem. Pochodnie i żywiołowe
światło drgały, przybierając na sile, emanując coraz jaskrawszą energią,
wyganiając z kątów wszystkie cienie. Wkrótce zrobiło się tak jasno, że wśród
kolejnych jęków powszechnego niezadowolenia pozostała tylko jedna osoba odporna
na oślepiające światło. Desson z łatwością odebrał Holly naszyjnik, gdy ta
przyciskała dłonie do oczu.
– Nie, to ja dziękuję, kochanie – powiedział Des, zawieszając biżuterię na
szyi i na wszelki wypadek cofając się kilka metrów, nim pozwolił światłu na
odsykanie naturalnej siły rażenia.
– Czy wy, do kuźwy nędzy, musicie publicznie dzielić majątek? – odezwał
się Randy, niemrawo grzebiąc w talerzu widelcem, jakby stracił apetyt.
– Nie. Nie musimy. – Holly zmiażdżyła go spojrzeniem, po czym odwróciła
się na pięcie w stronę wyjścia. Nagle jednak zmieniła zdanie i sprężystym krokiem
doskoczyła do Dessona, który nie zdążył zaaregować. Odgarnęła z twarzy rude
włosy, po czym tą samą dłonią wzięła zamach i wymierzyła mężczyźnie cios z
otwartej dłoni.
– Wypchaj się tym breloczkiem! – fuknęła wściekle i odeszła najwyraźniej
obrażona.
– Uuuu… – skomentowałam, dopiero teraz odważając się ponownie ugryźć
kanapkę i patrząc ze smutkiem za oddalającą się rudowłosą.
Tymczasem Desson wciąż stał na środku Sali, trzymając rękę na policzku,
jakby jeszcze nie dotarło do niego, co właściwie się stało. Po dłuższej chwili wzruszył
ramionami i podszedł do Randy’ego.
– Ale mi sprzedała hita… – przyznał, rozcierając zaczerwienione miejsce.
– Znowu macie gorsze dni? – Elf patrzył na niego z ukosa. – Z czego jest
ten wisiorek? Z cholernej stali vidorańskiej?
– Z czarordzy.
Randy uniósł brwi, przyglądając się wiszącej na jego szyi ozdobie.
Misternie wykonany łańcuszek, zdawał się emanować delikatnym pomarańczowym
blaskiem i sprawiał wrażenie zbyt wątłego, by utrzymać duży biały kamień,
osadzony pomiędzy drobnymi ogniwami.
– Co to za kamyk? – zapytał elf, marszczą brwi, wyraźnie zły, że nie
posiada takiej wiedzy.
Blondyn popatrzał nieufnie na siedzących w pobliżu zwiadowców, po czym
nachylił się do uzdrowiciela, by tylko on mógł go usłyszeć. Gdy znów się
wyprostował, brwi Randy’ego znajdywały się tak wysoko, jakby chciały na zawsze
opuścić jego twarz. Wstał gwałtownie, zrzucając przy tym na posadzkę talerz z
niedojedzoną sałatką i wyciągnął rękę w stronę kamienia, ale Des zdzielił go po
łapie, posyłając mu urażone spojrzenie.
– Przecież chciałem tylko…
Ale Desson już go nie słuchał. Rozejrzał się po siedzących przy stole
osobach, zatrzymując na mnie wzrok. Przeczuwając co zaraz nastąpi, dałam nurka
pod stół, udając, że spadły mi sztućce. Przy okazji udało mi się wylać na
Leyzziego resztę mleka, naprawdę zrzucając dzban. Słysząc nad sobą głuche
warczenie, podniosłam spod jego stóp naczynie i cała czerwona wynurzyłam się
spod stołu, jak ognia unikając wzroku dragana.
– Iv! – Desson stał już obok mnie, przyglądając się z lekkim
niedowierzaniem kompanii, jaką w jego mniemaniu sama dobrałam sobie do kolacji.
– Musisz mi pomóc.
– Zapomnij. – Wepchnęłam sobie do ust ostatni kęs chleba.
Des jakby nie dosłyszał. Przyciągnął sobie beztrosko krzesło i przysiadł
się.
– Myślisz, że kiedyś jej przejdzie?
Korzystając ze sposobności, odwróciłam się od półsmoka, chociaż mając go
za plecami poczułam się jeszcze mniej komfortowo.
– To tylko durna biżuteria… czemu tak ci na niej zależy? – zapytałam
poirytowana.
Chłopak tylko pokręcił pokręcił głową.
– Nie zrozumiesz.
– Skoro tak… – Rozważałam, czy nie odwrócić się jednak do Leyzziego,
chociaż nie byłam pewna, czy dragan w ludzkiej postaci na pewno nie może nikogo
spopielić.
– Czekaj! Pomóż mi ją przekonać… Ciebie posłucha.
Cóż, wydaje mi się, że starałam się do tego nie dopuścić, ale on sam
pchał się na ochotnika, na którym mogłabym się wyładować.
– Wiesz ile nerwów kosztowała mnie wasza ostatnia kłótnia? Niemal
wyszłam z siebie, zanim przekonałam ją, żeby z tobą porozmawiała! A ty znowu
wszystko zepsułeś i to przez jakąś głupią błyskotkę! Facetom nie jest do twarzy
w takich ozdóbkach, stary! Po prostu odpuść i idź jej to oddaj! Nie będę po
tobie znowu sprzątać, żebyś mógł przyjść na gotowe, kiedy ja już ją udobrucham…
Sam się przekonaj jakie to jest proste, to ci się odechce takich przepychanek!
Tym razem to blondyn zrobił obrażoną minę.
– Skończyłaś?
– Chyba tak – wycedziłam.
– W takim razie dziękuję ci, za twoją nieocenioną pomoc. Doprawdy nie
wiem, co bym bez ciebie zrobił. Zechciej mi wybaczyć, że ośmieliłem się o coś
poprosić. Zapewniam, że to się więcej nie powtórzy!
I szurając krzesłem wstał od stołu, udając się w stronę wyjścia.
– Pewnie! Idź sobie! Masz rację, to moja wina, że jesteś takim…
Przestałam krzyczeć, gdy zorientowałam się, że Forin, który już skończył
się posilać, oparł łokcie o blat i obserwuje mnie znad splecionych palców.
– Myślałem, że tylko dla mnie jesteś taka miła.
Wyprostowałam się w krześle, postanawiając nie odpowiadać na tę
zaczepkę.
– Zanim zamkniemy cię tutaj na dobre – kontynuował – jest pewna sprawa,
w której powinnaś wziąć udział.
Znów umilkł, obserwując mnie krytycznie, jakby się zastanawiał, czy
spełniam wymogi zaufania.
– Co to za sprawa? – zachęciłam, siląc się na spokojny ton głosu.
– Nawiązaliśmy kontakt z jednym z Badaczy. Uważam, że ze względu na… –Leyzzi
chrząknął i zauważyłam, że wymienili szybkie spojrzenia – twoje umiejętności…
dobrze by się stało, gdybyś w tym uczestniczyła.
– Umiejętności? – zdziwiłam się.
– Wypaczony ogień. Badaczy Żywiołów interesują takie rzeczy.
Prychnęłam niezadowolona. Nie lubiłam tego określenia.
– Kto to jest?
– Ktoś, kto przydałby się gildii, a ty będziesz niezłą monetą
przetargową.
– Aha – mruknęłam bez entuzjazmu. – No dobra, niech będzie. Gdzie jest
ten Badacz?
– Ukrywa się w Południowych Chórach.
Było to pasmo niewysokich gór, oddalonych o kilka dni drogi od Cyntji.
– Mam iść sama?
Ikesheld spojrzał na mnie, jak na kogoś, kto potrzebuje specjalnej
troski.
– Oczywiście, że nie.
Weźmiecie ze sobą zwiadowców, przydać się też może jakiś wojownik, uzdrowiciel…
– „Weźmiecie”?
– Brist będzie ci towarzyszyć.
– Po co? – oboje zadaliśmy to same pytanie.
– Żeby mieć na ciebie oko. – Forin obdarzył półsmoka znaczącym
spojrzeniem. – Już o tym rozmawialiśmy… – dodał półgębkiem.
– Nie potrzebuję opieki – zaprotestowałam. Nie miałam ochoty na towarzystwo,
którego trzeba się obawiać.
– Potrzebujesz czegoś więcej.
Kiwnął na Leyzziego głową, a ten mierząc go ponurym spojrzeniem,
wyciągnął rękę i jakby od niechcenia owinął sobie wokół palca kosmyk moich
włosów, który zaczął mienić się na różne kolory, aż przybrał barwę ciepłego
brązu. Kiedy cofnął rękę brąz pochłoną resztę moich włosów, lecz na tym się nie
skończyło. Czułam jak pasma się poruszają. Wystraszona pomacałam własne plecy,
na których zwykle spoczywał niebieski kucyk, lecz tym razem natrafiłam dłonią
na pustkę. Zerwałam się na nogi i pobiegłam do najbliższego zwierciadła.
– Co on mi, kurwa, zrobił… – wyszeptałam przerażona do swojego odbicia.
Z lustra łypała na mnie złowrogo z pod przydługiej grzywki obca, krótko obcięta
brunetka.
_____________________________
Terroryści atakują! ;) Nie nie nie, żadnych ptasich dziobów po nocach, dziękuję.
Ten odcineczek chciałabym zadedykować mojej Neme, która dostarcza mi wymykających się spod kontroli inspiracji. ;*
Miał nas odwiedzić jeszcze Soth, ale jednak postanowił zawitać na nexta.
_____________________________
Terroryści atakują! ;) Nie nie nie, żadnych ptasich dziobów po nocach, dziękuję.
Ten odcineczek chciałabym zadedykować mojej Neme, która dostarcza mi wymykających się spod kontroli inspiracji. ;*
Miał nas odwiedzić jeszcze Soth, ale jednak postanowił zawitać na nexta.