The more I get to know, the
less I can control
Don't know which way to go, I'm so confused
Don't know which way to go, I'm so confused
Nie mogłem
stłumić
kolejnego ziewnięcia.
Żeby
choć
częściowo
ukryć
znużenie,
przysłoniłem
twarz ręką,
udając,
że
chce mi się
kichnąć.
Ludzie w komnacie zamarli, patrząc
na mnie wyczekująco,
gotowi rzucić
się
na klęczki,
by prosić
o moje zdrowie. Widząc
to, prędko
cofnąłem
rękę,
wzdrygając
się
od zbiorowego jęku
zawodu.
– Kontynuujmy – zaproponowałem,
nie siląc
się
nawet na gram entuzjazmu.
Podstarzała
sędzina,
która siedziała
za rozstawioną
poniżej
tronu ławą,
ponownie zajrzała
do opasłej,
skórzanej księgi.
Pochylała
się
nad nią
tak nisko, że
nabrałem
pewnych podejrzeń,
co do pojawiających
się
na stronach zabrudzeń.
– Poszkodowany Wart Hender ze
Starej Dzielnicy Szantalu! – zaskrzeczała.
Z motłochu
stojącego
pod ścianą wystąpił
wysoki i przeraźliwie
chudy mieszczanin. Ściągnął z głowy słomkowy
kapelusz i wyszedł
na środek
Sali, stając
przed surowym wzrokiem sędziny
i moim z sekundy na sekundę
ubywającym
zainteresowaniem.
– Oskarżony
Mardt Ormak z Obrzeży
Szantalu!
Sapiąc
i dysząc
na środek
wytoczył
się
niski wieśniak,
którego szerokość
zdecydowanie zdominowała
wysokość.
Staruszka zsunęła
miedziane okulary na czubek nosa, przyglądając mu
się
przez chwilę
krytycznie. Pod tym spojrzeniem jego twarz – już czerwona z wysiłku –
spurpurowiała.
– Rozpoznanie sprawy – wychrypiała
sędzina,
znów zaglądając do
księgi.
– Z zeznań
poszkodowanego wynika, że
oskarżony
ukradł
mu kozę,
z którą
następnie
uciekał
przez pola poszkodowanego, niszcząc
przy tym jego uprawy
–
Prawda to! – wrzasnął Wart, oskarżycielsko celując
palcem w grubasa.
–
Gówno prawda – odpowiedział na to Ormak.
–
No tak, tradycyjnie różne wersje wydarzeń –
skomentowałem
pod naporem wyczekującego
wzroku starowiny. – Niemniej koza w tych tajemniczych okolicznościach
zaginęła
i choć
ciężko
mi sobie wyobrazić,
jak ten gruby pędzi
przez pola z kozą
na barana... Musimy się
sprawie dokładnie
przyjrzeć.
Kiwnąłem
głowa
na Hektora, który mimo młodego
wieku i szeregu prób jakim go poddałem,
został
nowym kapitanem mojej Straży
Przybocznej, wysyłając na
zasłużoną
emeryturę
Alegsa Spitłorta.
Młody
kapitan stuknął
włócznią o
posadzkę,
a jeden ze strażników
odpowiedział
tym samym i wyszedł
do bocznej komnaty. Po chwili wrócił,
a za nim kroczyła
treserka królewskiego zwierzyńca,
egzotyczna Amia o skórze wytatuowanej
w lamparcie cętki. Na kciuku miała
metalową
obrączkę, od
której odchodził
cienki łańcuszek
przymocowany do srebrnej obroży,
znajdującej
się
na szyi bardzo pożytecznego
zwierzęcia.
Miał
długie
królicze uszy, koci pysk i mądre
sowie oczy, a jego futro przywodziło
na myśl
gęsta,
trochę
splątaną lwią
grzywę,
co w połączeniu
z posturą
harta robiło
ciekawe wrażenie,
ale nie tak ciekawe jak jego ogon. Był
bardzo długi,
zakończony
pędzelkiem
bardzo czułych
wąsików
i bezustannie wykręcał się w różne
strony.
Treserka
odpięła łańcuszek.
Lajtru wyciągnął
pyszczek po pieszczotę,
ale kobieta tylko popchnęła
go lekko w stronę
Mardta. Zwierzę
prychnęło
cicho, ale posłusznie
podeszło
do oskarżonego,
utkwiwszy w nim pomarańczowe
ślepia.
Przysiadł
na tylnych łapach
tuż
przed nim i zakołysał
ogonem, którym zaraz oplótł
nadgarstek Ormaka.
–
Czy oskarżony przyznaje się do stawianych mu zarzutów? –
zapytała
sędzina.
–
Nie, na bogów stulecia! Nic żem nikomu nie ukradł!
Jednak
wbrew jego słów śnieżnobiałe
futro lajtru'a zaczęło
ciemnieć,
aż
przybrało
zupełnie
czarny kolor, a z jego gardła
wydobył
się
głuchy
warkot. Nie potrzebowałem
już
innych dowodów.
–
Mocą Jedynego Sprawiedliwego Sądu
Angradu uznaję
cię
winnego i skazuję
na półroczne
sprzątanie
stajni Hendera oraz podarowanie
mu trzech tłustych kóz.
–
Pół roku?! – wrzasnął skazany. – Za jedną głupią,
wychudzoną
kozę?
To był
podstęp!
Nagle
odwrócił się
do Warta wymachując
groźnie
rękami.
– To ty mi kazałeś!
Chciałeś okraść
króla! A okradniesz mnie!
Ruszył
w stronę
mieszczanina. Z tą
purpurową
gębą wyglądał jak
szarżujący
dzik szkarłatny.
Ostatnie czego teraz pragnąłem
to bójki w sali tronowej. Podniosłem
dłoń, a
jeden ze strażników
wymierzył
rozwścieczonemu
wieśniakowi
policzek grzbietem płytowej
rękawicy.
–
Jeśli zamiast tego
wolisz odcięcie nóg, żebyśmy
mieli pewność,
iż
więcej
z cudzą
własnością nie uciekniesz... Król okaże ci tą łaskę.
własnością nie uciekniesz... Król okaże ci tą łaskę.
Wieśniak
krzyczał
w niebogłosy,
gdy strażnicy
wywlekali go z komnaty.
–
Ilu ich jeszcze? – warknąłem do kapitana.
–
Jeszcze jeden, Wasza Wysokość?.
Westchnąłem
ciężko,
jak na strudzonego władcę
przystało.
– Poszkodowany Dżarow
Zalesky, oberżysta
knajpy Pod Zbitym Psem – wyczytała
sędzina,
a z tłumu
wystąpił właściciel
karczmy. Jeżeli
gruby Mardt był
zdenerwowany, to ten, lekko posiwiały
brunet w sile wieku,
był rozeźlony.
Pokłonił się
przede mną,
ale wyglądał
jakby miał
ochotę
udusić
pierwszą
osobę,
która zajdzie mu drogę.
–
Oskarżony… – Staruszka zmarszczyła
brwi, odczytując
nazwisko. – Sirrs Daron.
Łokieć,
który podtrzymywał
konstrukcję
mojej strudzonej
twarzy, ześlizgnął się z
wygładzonej
powierzchni oparcia, doprowadzając
niemal do tego, że
spadłem
z tronu. Całe
moje znużenie
natychmiast ustąpiło.
Wyprostowałem
się,
ze skupieniem obserwując
rozstępujących
się
na boki ludzi.
Szedł
lekko przygarbiony,
ogromne szare skrzydła złożył
ciasno na plecach. Jak mogłem
go przeoczyć,
skoro to wyrastało
mu z barków? No, ale taki był
urok jimirów. Zupełnie
jakby ich lekceważący
często
stosunek do wszystkiego z nich emanował
i przyćmiewał umysły
ludzi.. Wszyscy
odsuwali się od niego, jakby w obawie przed
tym, co mógłby
zrobić,
gdyby ktoś
go dotknął.
Zatrzymał
się
tuż
przed szerokimi schodami prowadzącymi
do podestu, na którym siedziałem
. Podniósł
głowę i
spojrzał
na mnie z uprzejmą
obojętnością.
Jego twarz wciąż
nosiła
ten ponury wyraz, który zapamiętałem, a
na ustach błąkał mu
się
nonszalancki uśmiech
najlepszego rycerza Angradu. Najlepszego byłego rycerza i mojego dobrego
przyjaciela.
Kiedy
wszedł na schody, jeden ze strażników
sprawiał
wrażenie,
jakby chciał
go powstrzymać,
ale wystarczyło
jedno gromkie spojrzenie granatowych bezdennych oczu, by zaraz z tego
zrezygnował.
Nie zamierzałem
wstawać,
ale kiedy stanął
przede mną
już
byłem
na nogach, wyciągając do
niego dłoń, by
go powitać
tym prostym, mocnym
gestem, którym już nikt mnie nie zaszczycał.
–
Soth – Skinął lekko głową,
przekrzywiając
nieco swoją,
jakby chciał
mi się
przyjrzeć
z innej perspektywy. – Dałeś się
wsadzić
w koronę?
Uśmiechnąłem się kwaśno,
siadając
z powrotem na tym niewygodnym żelastwie,
czego zaraz pożałowałem,
bo teraz musiałem
zadzierać
podbródek, żeby
na niego patrzeć.
–
Świętej
pamięci
ojciec nie zdążył spłodzić
nikogo lepszego…
Sirrs
pokiwał ze zrozumieniem głową,
jakby mi współczuł
takiego losu, a mi zrobiło
się
jakoś
nieswojo. Jakoś
wstyd. Wolałbym,
żebyśmy się
spotkali w trakcie jakiejś
chwalebnej bitwy, gdzie miałbym
szaty uwalane błotem,
a na głowie
hełm
zamiast korony.
–
Zamierzasz mnie rzucić na pożarcie
chimerom, bo rozbiłem
kilka kufli? – zapytał
beztroskim tonem, po czym roześmiał się na
widok mojej niezdecydowanej miny. Wszyscy jakby zapadli się w
sobie na ten dźwięk. Mi
również
śmiech
jimira zjeżył włoski
na karku.
–
Jak im się udało
w ogóle cię
tu przyprowadzić?
– zdziwiłem
się
na głos.
–
Po tym jak zdemolował mi knajpę, padł jak
nieżywy
pod stół!
– wyrwał
się
oberżysta.
Próbował
również
podejść
na schody, ale z jego powstrzymaniem straże
nie miały
żadnego
problemu. – Burza w
mojej karczmie! Pioruny rażące gości!
Dziury w ścianach
ciągle
dymią!
Wszystkie sale zdemolowane!
–
Czyli aż dwie, z tego co kojarzę. W
tym jedna połączona
z wychodkiem.
Wydawało
mi się,
że
oczy karczmarza zaraz eksplodują.
–
W karczmie nie ma wychodka! – ryknął, opluwając
straże.
–
Tak? – Daron zmarszczył brwi, jakby próbował
odtworzyć
w umyśle
jakieś
wydarzenie. – A to przepraszam.
Dżarow
pozieleniał
na twarzy. Spojrzałem
pytająco
na jimira.
–
Co ci odjebało, Sirrs?
Wzruszył
tylko ramionami, a jego skrzydła
miękko
zaszeleściły.
–
Widocznie chciało mi się
szczać.
Zignorowałem
jęki
zniesmaczenia.
–
Dlatego musiałeś urządzać
burdy?
Dopiero
teraz dostrzegłem, że
jego intensywnej zwykle barwy oczy są
zmatowiałe,
a białka
przekrwione. Kiedy uśmiech
znikł,
wyglądał na
potwornie zmęczonego.
–
Sam chciałbym to wiedzieć.
Niestety oprócz tego, że
zamówiłem
kilka ciemnych… nie pamiętam
nic – przyznał,
ale nie zdawał
się
tym faktem zmieszany.
–
Kłamca! – krzyczał
znów oberżysta.
– Podły,
skrzydlaty kłamca!
–
Od wydawania takich osądów jestem tutaj ja, Zalesky –
zawarczałem,
rzucając
straży
znaczące
spojrzenia. – Ale dla dopełnienia
formalności…
Przywołałem
gestem treserkę,
ale lajtru zupełnie
jakby rozumiał
naszą
rozmowę,
już
wspinał
się
po schodach. Usiadł
przed jimirem i
przez chwilę tylko mu się
przyglądał,
wykonując
ogonem rozmaite pętle.
W jego oczach zobaczyłem
jakąś
uległość, a
może
oddanie. Słyszałem, że te
zwierzęta
w większości
przypadków same wybierają
sobie właścicieli
i zawsze są
to osoby nieprzeciętnie uczciwe. Mogą
oprócz tej zalety mieć
same wady, a lajtru i tak uzna, że
właśnie
taki osobnik jest najbardziej godzien zaufania. Dlatego można było
spotkać
te niezwykłe
zwierzęta
nawet u boku skrytobójców i najemników. Zwykle byli to bogacze, bo trudno o lepsze referencje niż
wierny lajtru u boku.
Poczułem
teraz lekkie ukłucie
zazdrości.
Gdyby taki zwierz leżał mi u
stóp, moja władza
mogłaby
się
szybciej rozrastać,
jednak każdy
lajtru do tej pory w najlepszym wypadku zachowywał się w
stosunku do mnie bardzo
nieufnie.
W
końcu jego ogon powoli powędrował w
stronę
ręki
Sirrsa, ale jedynie ją
musnął,
wspinając
się
wyżej,
do skrzydeł,
głaszcząc
pióra i zatrzymując
się
na ich grzbiecie. Jimir zaśmiał się
cicho i poklepał
go po łepku.
Laytru zamruczał
z aprobatą.
Skrzywiłem się,
nie rozumiejąc
tego porozumienia.
–
Wyczuł gdzie najmocniej bije puls – wyjaśnił
Daron, patrząc
na mnie z rozbawieniem.
–
Aha -– burknąłem, udając
brak zaintersowania. – Dobra, Sirrs, nie mam całego dnia. Miejmy to już z głowy.
–
Jimirze! – zagrzmiała sędzina
– Czy byłeś
wczoraj Pod Zbitym Psem?
–
Raczej tak – odpowiedział Sirrs, ale minę miał dość
niepewną.
–
Czy przyznajesz się do zniszczenia mienia
gospodarza karczmy?
–
Nie.
–
Więc zaprzeczasz?
–
Nie.
Starowina
zamrugała szybko oczyma.
–
Nie rozumiem.
–
A ja nie pamiętam ostatniego tygodnia, więc nie
mogę
niczego potwierdzić,
ani niczego się
wyprzeć.
Lajtru
patrzył na niego wyrozumiale, jego futro pozostawało śnieżnobiałe.
–
No niestety – Rozłożyłem bezradnie ręce. – Wobec braku przekonujących...
jakichkolwiek dowodów… nie mogę
cię
osądzić.
Jesteś
wolny.
Jimir
odsłonił
zęby
w kpiącym
uśmiechu.
–
Dziękuję
ci, Wasza Łaskawość. –
Zaczął
powoli wycofywać
się
z komnaty, a ja usilne zastanawiałem
się
jak go zatrzymać.
–
Zaraz! – Przez sekundę myślałem, że to
wyrwało
się
z moich ust, ale nie, to Dżarow
nie chciał
dać
za wygraną
– Przesłuchajcie
mnie!
Wyciągnął
przed siebie ręce,
podwijając
rękawy,
żeby
odsłonić
nadgarstki.
–
Niech ten futrzasty potwór tu podejdzie, to przekonacie się,
że
mówię
prawdę!
Lajtru najeżył się od
grzbietu po pędzelek
ogona i doskoczył
do oberżysty,
pokazując
rzędy
ostrych jak igiełki
kłów.
Wykorzystując
sytuację
dotknąłem
lekko umysłu
zwierzęcia,
zmuszając
go, by podszedł
jeszcze bliżej
karczmarza, nie
chowając zębów.
–
Chyba zapomniałeś, że
stoisz przed obliczem swojego króla, władcy
angradzkich ziem i wszystkich spelun, które na nich stoją
razem z zawartością. –
Mój głos
potoczył
się
przez sale, nasycony słusznym
gniewem, odbijając
się
od ścian ciężkim,
dostojnym echem. Sam się
zdziwiłem,
że
tak potrafię.
Na Sali zapadła
cisza.
–
Odprowadzić go do Pokoju Uciech – dodałem, żeby
jeszcze pogrążyć
atmosferę.
Miejsce to było
znane z tego, że
jedyną
radość
czerpał
w nim kat.
Strażnicy
natychmiast
pochwycili go pod ramiona i zaczęli wywlekać z
komnaty.
–
Wasza Wysokość! – krzyczał,
próbując
zapierać
się
piętami
o nierówności
posadzki. – Nie rób tego, nie posyłaj
mnie do Pokoju! Mam informacje! Wiem o tej elfce!
–
Stać! – zawołałem
zdumiony. Zatrzymali
się, ale nie wypuścili
karczmarza z kleszczowych chwytów. – Co niby wiesz w tej sprawie?
–
Panie... – zaskomlał, próbując
wyszamotać
się
z objęć
straży,
czego zaniechał
gdy spostrzegł,
że
traci moją
uwagę.
– Niebieskowłosa
była
Pod Zbitym Psem... Doszło
do bójki... Miejscowi ją
sprowokowali. Nie lubimy tu przecież
elfów, Wasza Wyrozumiałość...
Ale ona nie była
sama. I wyczarowała
dziwny ogień...
Rozrastające
się
na mojej twarzy zdziwienie musiało
mu zasygnalizować,
że
zdradza ważne
dla mnie wiadomości,
bo nagle się zaciął.
–
Czy ta knajpa stoi na jakiś żyłach wodnych albo staropogańskim
cmentarzysku, że
ściąga w
swoje progi takie postacie? – spytałem,
nie oczekując
odpowiedzi. – Co to znaczy: "dziwny ogień"?
Tym
razem liczyłem na wylewność.
–
Wasza Chojność... Gdybyś
tylko obiecał,
że
wynagrodzisz swego wiernego sługę...
Powiem wszystko.
–
I tak powiesz wszystko. Wezwać kata.
–
Nie! Ja... Będę mówić... –
Nareszcie dostrzegł,
że
zajmuje ta z góry przegraną
pozycję
i był
gotów się
poddać.
–
Zacznij od tego ognia.
Karczmarzowi
mimo częściowego unieruchomienia udało się
wzruszyć
ramionami.
–
Był niebieski. I zimny.
–
Zimny? – Zmarszczyłem brwi.
–
Dotknąłem go. Zamiast poparzeń zostawił
odmrożenia.
Poruszył
unieruchomioną
ręką i
teraz zobaczyłem,
że
ma obandażowane
dwa palce.
–
Kto jej towarzyszył? – zadałem
kolejne pytanie. Nie zamierzałem
się
przecież
nad nim użalać.
–
Ja... Nie wiem nic ma pewno... Ale kiedy wybuchła
bójka, jeden z nich, wysoki blondyn... Po tym jak powalił
kowala jednym ciosem... Zabrał
mu jego naszyjnik, ten którym zawsze się
przechwalał,
że
pochodzi z Dawien Dawna i wtedy powiedział...
–
Cóż takiego powiedział, ma skurwiały los
twojej matki, który ją
spotka jak zaraz nie dokończysz
zdania!
–
Okaż łaskę
Panie! – udało
mu się
wreszcie wyrwać
straży
i teraz padł
na kolana. – Nie każ
mnie jeśli
to nie będzie
prawda, ale tak słyszałem!
–
CO SŁYSZAŁEŚ?!
–
Jak chował medalion... Powiedział coś
takiego... Że...
"To się
jeszcze przyda Cieniom."
Cienie
i niebieskie płomienie. I do tego Setismord.
No tak. Ewidentnie się
to ze sobą
łączy.
Właściwie
mogłem
wpaść
na to wcześniej.
To jasne, że
Set, samozwańczy
Pan Żywiołów, będzie ścigał
wszystkich, którzy będą z
nimi związani
w jakiś
szczególny sposób... Zwłaszcza wtedy, gdy będą
zdawali się
posiadać
na ten temat jakąś
wiedzę,
której mu brakuje.
Zimny
podmuch wiatru wywołał gęsią
skórkę
na moich rękach.
Wzdrygnąłem
się
i popatrzyłem
na linię
horyzontu, za którym już
znikła
pomarańczowa,
ciepła
kula. Tylko ja potrafiłem
tak dobrze przegapiać
zachody. Zawsze, gdy zatrzymywałem
się,
by je obejrzeć,
myśli
rozbiegały
się
wolno po całej
głowie,
pogrążając
mnie w dekoncentracji, a kiedy sobie przypominałem… Słońce już zgasło,
zostawiając
nieczułą
zapowiedź
chłodnej
nocy.
Odsunąłem
się
od okna i zatrzasnąłem
je śpiesznie.
Zacierając
dłonie
zapaliłem
kilka świec znajdujących
się
w moim pokoju sypialnym.
Cała
ta sprawa budziła
we mnie coraz większy
niepokój. Już
sam szaleńczy
plan Setismord, który chciał
zdobyć
władzę nad wszystkimi żywiołami,
mógł
spędzać sen
z powiek, choć
do tej pory wydawał
mi się
mało
niebezpieczny. Set mógł
sterroryzować
pół
świata,
ale przecież
wszyscy dobrze wiedzieli, że
nie można
mieć
takiej mocy, o jakiej on śnił.
Oprócz kilku trupów, które mogły paść
przy próbach jego nieudolnej realizacji, z założenia był
nieszkodliwy, bo nierealny. A raczej tak sądziłem do
tej pory.
Od
czasu Wielkiego Rozpadu, w którym doszło do uwolnienia żywiołów,
istoty zamieszkujące
Liv Solterrę
zostały
wyposażone
w ich energię,
obciążone,
sprowadzone do roli inkubatorów… Dopóki nie nauczyły się tego
wykorzystywać.
To był
jedyny sposób na powstrzymanie Rozpadu, na zatrzymanie wyciekających
elementów, którym ostatecznie nie całkiem
udało
się
opuścić ten świat
– zostały
uwięzione w naszych ciałach.
Ludzie, elfowie, krasnoludy, centaury, jimirowie… wszyscy. Wszyscy zostali napiętnowani,
ale nie każdy…
Są
tacy, których ta klęska
ominęła.
– Nietykalni. Podczas gdy na świecie
zapanował
chaos, gdy większość z
nas była
marionetkami w rękach
żywiołów,
oni zapanowali nad Liv. Przyjmując
na siebie to brzemię,
rozumiejąc
obecność
tego nieładu
jako konieczność
mniejszego zła,
starali się
opanować
elementy, znaleźć
na ten burdel jakieś
lekarstwo.
Trwało
to długo,
długo
świat
się
uspokajał.
Ale w końcu
to my zaczęliśmy
kontrolować
żywioły w
nas, nie na odwrót. Z pomocą
przyszła
prokreacja. Okazało
się,
że
część
z mocy natury można
było
przekazać
potomstwu. Geny zabierały
jej część
z rodzicielów, „pożyczały” ją, a
dziecię
dziedziczyło
żywioł razem z krwią
– po matce lub ojcu. Nad mniejszą
ilością
natury łatwiej
było
zapanować.
W jakimś
stopniu żywioł
potrafi się
regenerować,
ale to wystarczyło,
by Liv Solterra zaczęła
się
odbudowywać.
W
ten sposób śmiertelne rasy z czasem zupełnie
roztrwoniły swoje żywioły,
mnożąc
się
i oddając
moce przyrodzie. Wielu spośród
ludzi, większa
większość,
posiada dzisiaj zaledwie szczątkowe
ich namiastki. Natomiast wśród
długowiecznych
ciągle
zdarzają
się
jednostki, w których jest zbyt wiele żywiołu i
wciąż
muszą
się
uczyć
jak nad nim panować…
Zwłaszcza
młodsi
wśród
nich.
Ale
tylko w bajaniach starej guwernantki, która lubiła żywo
kolorowane legendy słyszałem o
tych, którzy posiedli nie jeden, lecz dwa albo i więcej żywiołów! O
tęczowych
królach ziejących
ogniem, utrzymujących
kraj w powodziach lub suszy, zsyłających
ciemności
lub niekończące się dni,
zawodzące
wiatry lub upiorną
ciszę.
Takie to były
bajki. Nigdy w nie nie wierzyłem.
Może
podczas samego Rozpadu, gdy żywioły
szalały
i krew kipiała…
Może
wtedy doszło
do jakiegoś
incydentu. Jeśli
w każdej
legendzie jest nić
prawdy, może
tak było.
Ale Rozpad był
tak dawno, że
nawet nieśmiertelni
już
go nie pamiętali.
Przynajmniej tak sądzono.
A
teraz ten niebieski ogień sprawił, że
wszystko czego do tej pory się
trzymałem, zaczęło
się
chwiać.
Zostało
mi do wyboru dalej kurczowo się
tego trzymać
i ewentualnie runąć
z całą
konstrukcją
albo puścić się,
póki jeszcze nie jest za późno.
Bogowie jedyni wiedzą
jak będzie
to dla mnie trudne. Bo trzeba było
zawierzyć
przeczuciom. Nigdy
nie słyszałem
o tym, by ktoś
naprawdę
zdobył
żywioły…
Ale i nie słyszałem
dotąd
o ogniu, który miałby
inną
temperaturę
niż
dodatnią.
Już
wiedziałem,
dlaczego Setismord szuka elfki. Oraz to, że
ja musiałem
znaleźć
ją
przed nim. Powoli docierało
do mnie, co muszę
zrobić. Skoro do tej pory żaden z moich szpiegów jej nie
odnalazł,
to znaczy, że
a)
sam muszę jej poszukać
i;
b)
karczmarz się nie przesłyszał.
Jeśli
ktoś
chciałby
ukryć
informację
odnośnie
żywiołów,
nie ma lepszych znawców ukrycia i żywiołów jak Cienie. Nie na próżno
tak się
nazywali. Jeśli
nie chcieli, by ich widziano – nie widziano ich. Kręgi
rozsyłane
przez ich panującego
nad mrokiem podobno obejmowały
ich aktualną
kryjówkę,
powodując
że
każdy
członek
gildii w jego zasięgu
pozostawał
jedynie migotliwym
cieniem na jej tle. Podobno przyjmowali w swoje szeregi jedynie najbardziej Żywiołowych,
których moce wciąż
były
potężne,
tworząc
elitarną
jednostkę
wspólnie działających
przeciw tym, którzy zagrażali
naturze.
I
właśnie
to były
dla mnie schody.
Muszę ich znaleźć
i pofatygować
się
do nich osobiście.
Podszedłem
do niewielkiego lustra stojącego
w komnacie i oceniłem
swoje odbicie. Platynowo blond włosy,
jasne szare oczy, czarne brwi, ostre rysy twarzy, wydatna szczęka –
pospolity pysk, jaki posiada
połowa populacji Angradu. No, może
ciut przystojniejszy. Ale nikt nie rozpoznałby we mnie króla. Wdałem się w
matkę,
która zmarła
niedługo
po moim porodzie. W niczym nie przypominałem
ojca o dzikiej urodzie wikinga. Dziś
pierwszy raz wyszedłem
do tłumu,
a jako książę
wolałem
ganiać
po ciemnych kątach
królewskiej biblioteki, niż
towarzyszyć
królowi. Oprócz tych mieszkańców
i wieśniaków,
którzy widzieli mnie dzisiaj, służby i
dworu, który nie opuszcza Szantalu, nikt nie wiedział jak
wygląda
nowy władca
Angradu. Nikt mnie
nie rozpozna – o to byłem spokojny.
Ściągnąłem z
głowy
diadem i odłożyłem go
delikatnie na półkę,
ostatecznie podejmując
decyzję.
Co jak już
ich odszukam? Jeśli
zdołam
ich do siebie przekonac, nim mnie zabiją…
Dysponuję
całkiem
pokaźnym
żywiołem
umysłu.
Oni są
jak kolekcjonerzy, będą
chcieli mnie do siebie wcielić.
Ale najpierw trzeba ich znaleźć.
W tym mogła
mi pomóc tylko jedna osoba.
–
Hektor! – zawołałem.
Dowódca
straży, pilnujący
wejścia
do sypialnego pokoju, uchylił
lekko drzwi, zaglądając nieśmiało do środka.
–
Wzywałeś,
panie?
–
Rozkazuje wam natychmiast przeszukać wszystkie knajpy w królestwie
i przyprowadzić
do mnie Sirrsa Darona.
_______________
Niemal
cały rozdział
przepisywałam
z zeszytu na notatki w telefonie (nie, nie smartfonie, tylko takim urządzeniu
z dziwną
klawiaturka, gdzie trzeba kliknąć
czasem milion razy na jeden guziczek aby pojawiła się porządana
literka), nastepnie kopiowałam
je i wysyłałam na
swojego maila (jedyna ciekawa fukcja jaką
oferuje moja nokia), następnie
z maila kopiowałam
tekst do worda, gdzie działy
się
cuda w kwestii formatowania takiego tekstu :D A zasługą
moich męczarni
znów jest Ryksa, której nie ośmieliłam
prosić
się
o kolejne kilka dni zwłoki
:D terror, strach i człowiek
pisze no. ;)
Nie
zajrzałam jeszcze na wszystkie nn z informatora, ale
nadrobię!
:*
Długo czekałam na ten odcinek. :D Ale się opłaciło.
OdpowiedzUsuńJeszcze niestety nie znalazłam czasu, by przeczytać całość, więc nie wiem, czy młody król już wcześniej się tu pojawił.
Sąd to genialny pomysł, a wieśniacy są taaacy zabawni ;D
Zaintrygował mnie ten Sirrs Daron, jestem ciekawa ciągu dalszego.
<3 Isabella.
Genialnie genialnie genialnie Milu!
OdpowiedzUsuńMilo, twoje dialogi są po prostu zajebiste.
Nie wiem co jeszcze ci napisać wiesz że jestem z ciebie dumna.
Napisze już tu, nie na OS. Twoja wyobraźnia dobrze mówi ale trochę jeszcze upłynie od czegoś między Willem a Sarą. A kopniak zostanie oddany w stosownym czasie.
No, nareszcie i do Ciebie przyszłam!
OdpowiedzUsuńKurcze, zawsze jak coś tutaj czytam, to idzie to strasznie szybko. I tak przyjemnie. W ogóle uważam, że ta czcionka jest wręcz rewelacyjnie dobrana. Tak łatwo się dzięki niej śledzi tekst ^^
Z początku towarzyszyło mi przeświadczenie, że cały czas czytam o Setcie, znaczy jak ten jego przyjaciel powiedział "Soth" tak mi się skojarzyło i aż nie mogłam uwierzyć, że ten człowiek jest tak niesamowicie fajny! Ale zaraz odetchnęłam z ulgą, bo przypomniałam sobie, że to SOTH a nie Set, czy Seth. I od razu się uśmiechnęłam xd
Nie ukrywam, że miałam cichą nadzieję, iż chłopak zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Że będzie musiał wybierać, czy ukarać przyjaciela, czy nie. Ale wszystko skończyło się dobrze. Ten jego znajomy nawet wydał mi się być kimś takim jak może Anioł, który ma doskonałe kontakty ze zwierzętami, umie wpływać na ich psychikę. I bynajmniej nadanie panterze takich ciekawych właściwości wręcz mnie zachwyciło ^^
I tak, ciekawe, jak Daron ma pomóc w odnalezieniu elfki. Podejrzewam jednak, że nie jest ona łatwa do złapania, a sam Set ma wielkie dobrze wyszkolonych ludzi. Z pewnością ciężko będzie do niej dotrzeć, i będzie to wielkie ryzyko, ale przecież właśnie o to chodzi! By nasza kochana przygoda się rozpoczęła i stała się wręcz śmiercionośna! Tak więc czekam na następne rozdziały, bo nie mogę już się doczekać wyprawy po elfkę ^^
(Freya)
Naprawdę szalenie ciekawy rozdział! To miła odskocznia dla czytelnika, kiedy można poczytać o postaciach i wydarzeniach innych do głównej bohaterki, i ja świetnie się bawiłam. To prawda dialogi są nieziemskie: prawdziwe, zabawne i pisane prostym językiem, jak prosty to był lud, to jakoś tak mnie zauroczyło. niezwykle wkręciłam się w rozprawę, która opisana została w taki sposób, że bez problemu wyobraźnią byłam tam, słuchałam i patrzyłam na purpurowego ze złości gościa i faceta z karczmy, jak i ciekawego, swoją droga kolejna fajna postać, Sirrsa Darona.
OdpowiedzUsuńNo ale to końcówka zwojowała i spustoszyła spokój w moim umyśle. To się zaczyna dziać! Biedna elfka nie dość, że pyskata to i z zasady nielubiana, a i los jakiś nieciekawy sie jej szykuje. O tych żywiołach to było mocne - naprawdę i niezwykle podsyciło moja ciekawość. A ten król nieszczęsny, no nieszczęsny jest, bo sam wie, że niezbyt królewski, ale jakoś tak polubiłam go, przynajmniej polubiłam czytać o nim ;P
Pozostaje mi poczekać na więcej, a watro.
Ciesze się, ciesze ciesz ^^ zwlaszcza ze o zywiolach zaciekawoli. to taki w sumie fundament , liczylam ze bedzie mocny ^^
UsuńNajpierw błąd, który rzucił mi się w oczy: "Mi również śmiech jimira zjeżył włoski na karku.". Na początku zdania piszemy "mnie". Nic więcej nie zauważyłam.
OdpowiedzUsuńZgadzam się Gnijącym dziewczęciem - rozdział był naprawdę lekki i przyjemny, taki ożywczy. Dialogi płyną lekko i naturalnie, a język rozmowy dobrałaś idealnie. Bez problemu mogę sobie wyobrazić wieśniaka mówiącego w ten sposób. Krótko mówiąc, stylizacja ci się udała.
Sirrs wygląda na ciekawą postać, jestem ciekawa, jak ją dalej poprowadzisz i jak się będą układały jego relacje z królem. Jak już jesteśmy przy tym nieszczęsnym władcy, to muszę wyznać, że jest mi go trochę żal. Widać, że biedak nie jest na swoim miejscu i najchętniej uciekłby czym prędzej :D
Ładnie zakończyłaś rozdział, takie zawieszenie akcji pozostawia czytelników w niepewności i przyciąga do czytania następnej części ;)
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.
Pamiętaj! Kolejny rozdział ma tu być Milo!
OdpowiedzUsuńMiloooo...
OdpowiedzUsuńMilo... mój gniew narasta... budzi się potwór... rozpościera skrzydła i zaczyna węszyć. Wyczuwa zapach lenistwa...
OdpowiedzUsuńPotwór zbliża się w ciemnościach... dostrzega zarys okna... zapach lenia jest coraz silniejszy... obrzydliwa morda prychacza przylepia się do szyby. Obserwuje śpiącą dziewczynę. Z jego pyska dobywa się warkot. Czeka jeszcze. Jeszcze jej nie tknie. Poczeka jeszcze trzy dni śpiąc na dachu.
OdpowiedzUsuńInnymi słowy:
Ma tu być NN do piątku.
Bedzie! ;**** wracam powoli do zywych! ^^
UsuńPrychacz oblizuje ogromny pysk. Jest głodny, a zapach lenia silny. Już niedługo... ale jeszcze ma czas. Niech sie pomiota w rozpaczy, wtedy ją zje
UsuńPrzyczacz zsuwa sie z dachu i rozbija okno. W pokoju nie ma lenia. Nie szkodzi. Wpełzuje pod łóżko i postanawia czekać. Leń w końcu się pojawi.
OdpowiedzUsuńGDzie pyytamm NNNNNNN?
uwielbiam tę historię:)
OdpowiedzUsuń