czwartek, 16 maja 2013

Rozdział VI



The more I get to know, the less I can control
Don't know which way to go, I'm so confused

Nie mogłem stłumić kolejnego ziewnięcia. Żeby choć częściowo ukryć znużenie, przysłoniłem twarz ręką, udając, że chce mi się kichnąć. Ludzie w komnacie zamarli, patrząc na mnie wyczekująco, gotowi rzucić się na klęczki, by prosić o moje zdrowie. Widząc to, prędko cofnąłem rękę, wzdrygając się od zbiorowego jęku zawodu.
– Kontynuujmy – zaproponowałem, nie siląc się nawet na gram entuzjazmu.
Podstarzała sędzina, która siedziała za rozstawioną poniżej tronu ławą, ponownie zajrzała do opasłej, skórzanej księgi. Pochylała się nad nią tak nisko, że nabrałem pewnych podejrzeń, co do pojawiających się na stronach zabrudzeń.
– Poszkodowany Wart Hender ze Starej Dzielnicy Szantalu! – zaskrzeczała.
Z motłochu stojącego pod ścianą wystąpił wysoki i przeraźliwie chudy mieszczanin. Ściągnął z głowy słomkowy kapelusz i wyszedł na środek Sali, stając przed surowym wzrokiem sędziny i moim z sekundy na sekundę ubywającym zainteresowaniem.
– Oskarżony Mardt Ormak z Obrzeży Szantalu!
Sapiąc i dysząc na środek wytoczył się niski wieśniak, którego szerokość zdecydowanie zdominowała wysokość. Staruszka zsunęła miedziane okulary na czubek nosa, przyglądając mu się przez chwilę krytycznie. Pod tym spojrzeniem jego twarz – już czerwona z wysiłku – spurpurowiała.
 – Rozpoznanie sprawy – wychrypiała sędzina, znów zaglądając do księgi. – Z zeznań poszkodowanego wynika, że oskarżony ukradł mu kozę, z którą następnie uciekał przez pola poszkodowanego, niszcząc przy tym jego uprawy
– Prawda to! – wrzasnął Wart, oskarżycielsko celując palcem w grubasa.
– Gówno prawda – odpowiedział na to Ormak.
– No tak, tradycyjnie różne wersje wydarzeń – skomentowałem pod naporem wyczekującego wzroku starowiny. – Niemniej koza w tych tajemniczych okolicznościach zaginęła i choć ciężko mi sobie wyobrazić, jak ten gruby pędzi przez pola z kozą na barana... Musimy się sprawie dokładnie przyjrzeć.
Kiwnąłem głowa na Hektora, który mimo młodego wieku i szeregu prób jakim go poddałem, został nowym kapitanem mojej Straży Przybocznej, wysyłając na zaużoną emeryturę Alegsa Spitłorta. Młody kapitan stuknął włócznią o posadzkę, a jeden ze strażników odpowiedział tym samym i wyszedł do bocznej komnaty. Po chwili wrócił, a za nim kroczyła treserka królewskiego zwierzyńca, egzotyczna Amia o skórze wytatuowanej w lamparcie cętki. Na kciuku miała metalową obrączkę, od której odchodził cienki łańcuszek przymocowany do srebrnej obroży, znajdującej się na szyi bardzo pożytecznego zwierzęcia. Miał długie królicze uszy, koci pysk i mądre sowie oczy, a jego futro przywodziło na myśl gęsta, trochę splątaną lwią grzywę, co w połączeniu z posturą harta robiło ciekawe wrażenie, ale nie tak ciekawe jak jego ogon. Był bardzo długi, zakończony pędzelkiem bardzo czułych wąsików i bezustannie wykręcał się w różne strony.
Treserka odpięła łańcuszek. Lajtru wyciągnął pyszczek po pieszczotę, ale kobieta tylko popchnęła go lekko w stronę Mardta. Zwierzę prychnęło cicho, ale posłusznie podeszło do oskarżonego, utkwiwszy w nim pomarańczowe ślepia. Przysiadł na tylnych łapach tuż przed nim i zakołysał ogonem, którym zaraz oplótł nadgarstek Ormaka.
– Czy oskarżony przyznaje się do stawianych mu zarzutów? – zapytała sędzina.
– Nie, na bogów stulecia! Nic żem nikomu nie ukradł!
Jednak wbrew jego słów śnieżnobiałe futro lajtru'a zaczęło ciemnieć,  aż przybrało zupełnie czarny kolor, a z  jego gardła wydobył się głuchy warkot. Nie potrzebowałem już innych dowodów.
– Mocą Jedynego Sprawiedliwego Sądu Angradu uznaję cię winnego i skazuję na półroczne sprzątanie stajni Hendera oraz podarowanie mu trzech tłustych kóz.
– Pół roku?! – wrzasnął skazany. – Za jedną głupią, wychudzoną kozę? To był podstęp!
Nagle odwrócił się do Warta wymachując groźnie rękami. – To ty mi kazałeś! Chciałeś okraść króla! A okradniesz mnie!
Ruszył w stronę mieszczanina. Z tą purpurową gębą wyglądał jak szarżujący dzik szkarłatny. Ostatnie czego teraz pragnąłem to bójki w sali tronowej. Podniosłem dłoń, a jeden ze strażników wymierzył rozwścieczonemu wieśniakowi policzek grzbietem płytowej rękawicy.
– Jeśli zamiast tego wolisz odcięcie nóg, żebyśmy mieli pewność, iż więcej z cudzą
w
łasnością nie uciekniesz... Król okaże ci tą łaskę.
Wieśniak krzyczał w niebogłosy, gdy strażnicy wywlekali go z komnaty.
– Ilu ich jeszcze? – warknąłem do kapitana.
– Jeszcze jeden, Wasza Wysokość?.
Westchnąłem ciężko, jak na strudzonego władcę przystało.
 – Poszkodowany Dżarow Zalesky, oberżysta knajpy Pod Zbitym Psem – wyczytała sędzina, a z tłumu wystąpił właściciel karczmy. Jeżeli gruby Mardt był zdenerwowany, to ten, lekko posiwiały brunet w sile wieku, był rozeźlony. Pokłonił się przede mną, ale wyglądał jakby miał ochotę udusić pierwszą osobę, która zajdzie mu drogę.
– Oskarżony… – Staruszka zmarszczyła brwi, odczytując nazwisko. – Sirrs Daron.
Łokieć, który podtrzymywał konstrukcję mojej strudzonej twarzy, ześlizgnął się z wygładzonej powierzchni oparcia, doprowadzając niemal do tego, że spadłem z tronu. Całe moje znużenie natychmiast ustąpiło. Wyprostowałem się, ze skupieniem obserwując rozstępujących się na boki ludzi.
Szedł lekko przygarbiony, ogromne szare skrzydła złożył ciasno na plecach. Jak mogłem go przeoczyć, skoro to wyrastało mu z barków? No, ale taki był urok jimirów. Zupełnie jakby ich lekceważący często stosunek do wszystkiego z nich emanował i przyćmiewał umysły ludzi.. Wszyscy odsuwali się od niego, jakby w obawie przed tym, co mógłby zrobić, gdyby ktoś go dotknął. Zatrzymał się tuż przed szerokimi schodami prowadzącymi do podestu, na którym siedziałem . Podniósł głowę i spojrzał na mnie z uprzejmą obojętnością. Jego twarz wciąż nosiła ten ponury wyraz, który zapamiętałem, a na ustach błąkał mu się nonszalancki uśmiech najlepszego rycerza Angradu. Najlepszego byłego rycerza i mojego dobrego przyjaciela.
Kiedy wszedł na schody, jeden ze strażników sprawiał wrażenie, jakby chciał go powstrzymać, ale wystarczyło jedno gromkie spojrzenie granatowych bezdennych oczu, by zaraz z tego zrezygnował. Nie zamierzałem wstawać, ale kiedy stanął przede mną już byłem na nogach, wyciągając do niego dłoń, by go powitać tym prostym, mocnym gestem, którym już nikt mnie nie zaszczycał.
– Soth – Skinął lekko głową, przekrzywiając nieco swoją, jakby chciał mi się przyjrzeć z innej perspektywy. – Dałeś się wsadzić w koronę?
miechnąłem się kwaśno, siadając z powrotem na tym niewygodnym żelastwie, czego zaraz pożałowałem, bo teraz musiałem zadzierać podbródek, żeby na niego patrzeć.
– Świętej pamięci ojciec nie zdążył spłodzić nikogo lepszego…
Sirrs pokiwał ze zrozumieniem głową, jakby mi współczuł takiego losu, a mi zrobiło się jakoś nieswojo. Jakoś wstyd. Wolałbym, żebyśmy się spotkali w trakcie jakiejś chwalebnej bitwy, gdzie miałbym szaty uwalane błotem, a na głowie hełm zamiast korony.
– Zamierzasz mnie rzucić na pożarcie chimerom, bo rozbiłem kilka kufli? – zapytał beztroskim tonem, po czym roześmiał się na widok mojej niezdecydowanej miny. Wszyscy jakby zapadli się w sobie na ten dźwięk. Mi również śmiech jimira zjeżył włoski na karku.
– Jak im się udało w ogóle cię tu przyprowadzić? – zdziwiłem się na głos.
– Po tym jak zdemolował mi knajpę, padł jak nieżywy pod stół! – wyrwał się oberżysta. Próbował również podejść na schody, ale z jego powstrzymaniem straże nie miały żadnego problemu. – Burza w mojej karczmie! Pioruny rażące gości! Dziury w ścianach ciągle dymią! Wszystkie sale zdemolowane!
– Czyli aż dwie, z tego co kojarzę. W tym jedna połączona z wychodkiem.
Wydawało mi się, że oczy karczmarza zaraz eksplodują.
– W karczmie nie ma wychodka! – ryknął, opluwając straże.
– Tak? ­– Daron zmarszczył brwi, jakby próbował odtworzyć w umyśle jakieś wydarzenie. – A to przepraszam.
arow pozieleniał na twarzy. Spojrzałem pytająco na jimira.
– Co ci odjebało, Sirrs?
Wzruszył tylko ramionami, a jego skrzydła miękko zaszeleściły.
– Widocznie chciało mi się szczać.
Zignorowałem jęki zniesmaczenia.
– Dlatego musiałeś urządzać burdy?
Dopiero teraz dostrzegłem, że jego intensywnej zwykle barwy oczy są zmatowiałe, a białka przekrwione.  Kiedy uśmiech znikł, wyglądał na potwornie zmęczonego.
– Sam chciałbym to wiedzieć. Niestety oprócz tego, że zamówiłem kilka ciemnych… nie pamiętam nic – przyznał, ale nie zdawał się tym faktem zmieszany.
– Kłamca! – krzyczał znów oberżysta. – Podły, skrzydlaty kłamca!
– Od wydawania takich osądów jestem tutaj ja, Zalesky ­– zawarczałem, rzucając straży znaczące spojrzenia. ­– Ale dla dopełnienia formalności…
Przywołałem gestem treserkę, ale lajtru zupełnie jakby rozumiał naszą rozmowę, już wspinał się po schodach. Usiadł przed jimirem i przez chwilę tylko mu się przyglądał, wykonując ogonem rozmaite pętle. W jego oczach zobaczyłem jakąś uległość, a może oddanie. Słyszałem, że te zwierzęta w większości przypadków same wybierają sobie właścicieli i zawsze są to osoby nieprzeciętnie uczciwe. Mogą oprócz tej zalety mieć same wady, a lajtru i tak uzna, że właśnie taki osobnik jest najbardziej godzien zaufania. Dlatego można było spotkać te niezwykłe zwierzęta nawet u boku skrytobójców i najemników. Zwykle byli to bogacze, bo trudno o lepsze referencje niż wierny lajtru u boku.
Poczułem teraz lekkie ukłucie zazdrości. Gdyby taki zwierz leżał mi u stóp, moja władza mogłaby się szybciej rozrastać, jednak każdy lajtru do tej pory w najlepszym wypadku zachowywał się w stosunku do mnie bardzo nieufnie.
W końcu jego ogon powoli powędrował w stronę ręki Sirrsa, ale jedynie ją musnął, wspinając się wyżej, do skrzydeł, głaszcząc pióra i zatrzymując się na ich grzbiecie. Jimir zaśmiał się cicho i poklepał go po łepku. Laytru zamruczał z  aprobatą. Skrzywiłem się, nie rozumiejąc tego porozumienia.
– Wyczuł gdzie najmocniej bije puls – wyjaśnił Daron, patrząc na mnie z rozbawieniem.
– Aha -– burknąłem, udając brak zaintersowania. – Dobra, Sirrs, nie mam całego dnia. Miejmy to już z głowy.
– Jimirze! – zagrzmiała sędzina – Czy byłeś wczoraj Pod Zbitym Psem?
– Raczej tak – odpowiedział Sirrs, ale minę miał dość niepewną.
– Czy przyznajesz się do zniszczenia mienia gospodarza karczmy?
– Nie.
– Więc zaprzeczasz?
– Nie.
Starowina zamrugała szybko oczyma.
– Nie rozumiem.
– A ja nie pamiętam ostatniego tygodnia, więc nie mogę niczego potwierdzić, ani niczego się wyprzeć.
Lajtru patrzył na niego wyrozumiale, jego futro pozostawało śnieżnobiałe.
– No niestety – Rozłożyłem bezradnie ręce. – Wobec braku przekonujących... jakichkolwiek dowodów… nie mogę cię osądzić. Jesteś wolny.
Jimir odsłonił zęby w kpiącym uśmiechu.
– Dziękuję ci, Wasza Łaskawość. – Zaczął powoli wycofywać się z komnaty, a ja usilne zastanawiałem się jak go zatrzymać.
– Zaraz! – Przez sekundę myślałem, że to wyrwało się z moich ust, ale nie, to  Dżarow nie chciał dać za wygraną – Przesłuchajcie mnie!
Wyciągnął przed siebie ręce, podwijając rękawy, żeby odsłonić nadgarstki.
– Niech ten futrzasty potwór tu podejdzie, to przekonacie się, że mówię prawdę! Lajtru najeżył się od grzbietu po pędzelek ogona i doskoczył do oberżysty, pokazując rzędy ostrych jak igiełki kłów. Wykorzystując sytuację dotknąłem lekko umysłu zwierzęcia, zmuszając go, by podszedł jeszcze bliżej karczmarza, nie chowając zębów.
– Chyba zapomniałeś, że stoisz przed obliczem swojego króla, władcy angradzkich ziem i wszystkich spelun, które na nich stoją razem z zawartością. – Mój głos potoczył się przez sale, nasycony słusznym gniewem, odbijając się od ścian ciężkim, dostojnym echem. Sam się zdziwiłem, że tak potrafię. Na Sali zapadła cisza.
– Odprowadzić go do Pokoju Uciech – dodałem, żeby jeszcze pogrążyć atmosferę. Miejsce to było znane z tego,  że jedyną radość czerpał w nim kat.
Strażnicy natychmiast pochwycili go pod ramiona i zaczęli wywlekać z komnaty.
– Wasza Wysokość! – krzyczał, próbując zapierać się piętami o nierówności posadzki. – Nie rób tego, nie posyłaj mnie do Pokoju! Mam informacje! Wiem o tej elfce!
– Stać! – zawołałem zdumiony. Zatrzymali się, ale nie wypuścili karczmarza z kleszczowych chwytów. – Co niby wiesz w tej sprawie?
– Panie... – zaskomlał, próbując wyszamotać się z objęć straży, czego zaniechał gdy spostrzegł, że traci moją uwagę. – Niebieskowłosa była Pod Zbitym Psem... Doszło do bójki... Miejscowi ją sprowokowali. Nie lubimy tu przecież elfów, Wasza Wyrozumiałość... Ale ona nie była sama. I wyczarowała dziwny ogień...
Rozrastające się na mojej twarzy zdziwienie musiało mu zasygnalizować, że zdradza ważne dla mnie wiadomości, bo nagle się zaciął.
– Czy ta knajpa stoi na jakiś żyłach wodnych albo staropogańskim cmentarzysku, że ściąga w swoje progi takie postacie? – spytałem, nie oczekując odpowiedzi. – Co to znaczy: "dziwny ogień"?
Tym razem liczyłem na wylewność.
– Wasza Chojność... Gdybyś tylko obiecał, że wynagrodzisz swego wiernego sługę... Powiem wszystko.
– I tak powiesz wszystko. Wezwać kata.
– Nie! Ja... Będę mówić... – Nareszcie dostrzegł, że zajmuje ta z góry przegraną pozycję  i był gotów się poddać.
– Zacznij od tego ognia.
Karczmarzowi mimo częściowego unieruchomienia udało się wzruszyć ramionami.
– Był niebieski. I zimny.
– Zimny? – Zmarszczyłem brwi.
– Dotknąłem go. Zamiast poparzeń zostawił odmrożenia. Poruszył unieruchomioną ką i teraz zobaczyłem, że ma obandażowane dwa palce.
– Kto jej towarzyszył? – zadałem kolejne pytanie. Nie zamierzałem się przecież nad nim użalać.
– Ja... Nie wiem nic ma pewno... Ale kiedy wybuchła bójka,  jeden z nich, wysoki blondyn... Po tym jak powalił kowala jednym ciosem... Zabrał mu jego naszyjnik, ten którym zawsze się przechwalał, że pochodzi z Dawien Dawna i wtedy powiedział...
– Cóż takiego powiedział,  ma skurwiały los twojej matki, który ją spotka jak zaraz nie dokończysz zdania!
– Okaż łaskę Panie! – udało mu się wreszcie wyrwać straży i teraz padł na kolana. – Nie każ mnie jeśli to nie będzie prawda, ale tak słyszałem!
– CO SŁYSZAŁEŚ?!
– Jak chował medalion... Powiedział coś takiego... Że... "To się jeszcze przyda Cieniom."

 Cienie i niebieskie płomienie. I do tego Setismord. No tak. Ewidentnie się to ze sobą łączy. Właściwie mogłem wpaść na to wcześniej. To jasne, że Set, samozwańczy Pan Żywiołów, będzie ścigał wszystkich, którzy będą z nimi związani w jakiś szczególny sposób... Zwłaszcza wtedy, gdy będą zdawali się posiadać na ten temat jakąś wiedzę, której mu brakuje.
Zimny podmuch wiatru wywołał gęsią skórkę na moich rękach. Wzdrygnąłem się i popatrzyłem na linię horyzontu, za którym już znikła pomarańczowa, ciepła kula. Tylko ja potrafiłem tak dobrze przegapiać zachody. Zawsze, gdy zatrzymywałem się, by je obejrzeć, myśli rozbiegały się wolno po całej głowie, pogrążając mnie w dekoncentracji, a kiedy sobie przypominałem… Słońce już zgasło, zostawiając nieczułą zapowiedź chłodnej nocy.
Odsunąłem się od okna i zatrzasnąłem je śpiesznie. Zacierając dłonie zapaliłem kilka świec  znajdujących się w moim pokoju sypialnym.
Cała ta sprawa budziła we mnie coraz większy niepokój. Już sam szaleńczy plan Setismord, który chciał zdobyć władzę nad wszystkimi żywiołami, mógł spędzać sen z powiek, choć do tej pory wydawał mi się mało niebezpieczny. Set mógł sterroryzowaćł świata, ale przecież wszyscy dobrze wiedzieli, że nie można mieć takiej mocy, o jakiej on śnił. Oprócz kilku trupów, które mogły paść przy próbach jego nieudolnej realizacji, z założenia był nieszkodliwy, bo nierealny. A raczej tak sądziłem do tej pory.
Od czasu Wielkiego Rozpadu, w którym doszło do uwolnienia żywiołów, istoty zamieszkujące Liv Solterrę zostały wyposażone w ich energię, obciążone, sprowadzone do roli inkubatorów… Dopóki nie nauczyły się tego wykorzystywać. To był jedyny sposób na powstrzymanie Rozpadu, na zatrzymanie wyciekających elementów, którym ostatecznie nie całkiem udało się opuścić ten świat – zostały uwięzione w naszych ciałach. Ludzie, elfowie, krasnoludy, centaury, jimirowie… wszyscy. Wszyscy zostali napiętnowani, ale nie każdy… Są tacy, których ta klęska ominęła. – Nietykalni. Podczas gdy na świecie zapanował chaos, gdy większość z nas była marionetkami wkach żywiołów, oni zapanowali nad Liv. Przyjmując na siebie to brzemię, rozumiejąc obecność tego nieładu jako konieczność mniejszego zła, starali się opanować elementy, znaleźć na ten burdel jakieś lekarstwo.
Trwało to długo, długo świat się uspokajał. Ale w końcu to my zaczęliśmy kontrolować żywioły w nas, nie na odwrót. Z pomocą przyszła prokreacja. Okazało się, że część z mocy natury można było przekazać potomstwu. Geny zabierały jej część z rodzicielów,  „pożyczały” ją, a dziecię dziedziczyło żywioł razem z krwią – po matce lub ojcu. Nad mniejszą ilością natury łatwiej było zapanować. W jakimś stopniu żywioł potrafi się regenerować, ale to wystarczyło, by Liv Solterra zaczęła się odbudowywać.
W ten sposób śmiertelne rasy z czasem zupełnie roztrwoniły swoje żywioły, mnożąc się i oddając moce przyrodzie. Wielu spośród ludzi, większa większość, posiada dzisiaj zaledwie szczątkowe ich namiastki. Natomiast wśród długowiecznych ciągle zdarzają się jednostki, w których jest zbyt wiele żywiołu i wciąż muszą s uczyć jak nad nim panować… Zwłaszcza młodsi wśród nich.
Ale tylko w bajaniach starej guwernantki, która lubiła żywo kolorowane legendy słyszałem o tych, którzy posiedli nie jeden, lecz dwa albo i więcej żywiołów! O tęczowych królach ziejących ogniem, utrzymujących kraj w powodziach lub suszy, zsyłających ciemności lub niekończące się dni, zawodzące wiatry lub upiorną ciszę. Takie to były bajki. Nigdy w nie nie wierzyłem. Może podczas samego Rozpadu, gdy żywioły szalały i krew kipiała… Może wtedy doszło do jakiegoś incydentu. Jeśli w każdej legendzie jest nić prawdy, może tak było. Ale Rozpad był tak dawno, że nawet nieśmiertelni już go nie pamiętali. Przynajmniej tak sądzono.
A teraz ten niebieski ogień sprawił, że wszystko czego do tej pory się trzymałem, zaczęło się chwiać. Zostało mi do wyboru dalej kurczowo się tego trzymać i ewentualnie runąć z całą konstrukcją albo puścić się, póki jeszcze nie jest za późno. Bogowie jedyni wiedzą jak będzie to dla mnie trudne. Bo trzeba było zawierzyć przeczuciom. Nigdy nie słyszałem o tym, by ktoś naprawdę zdobył żywioły… Ale i nie słyszałem dotąd o ogniu, który miałby inną temperaturę niż dodatnią.
Już wiedziałem, dlaczego Setismord szuka elfki. Oraz to, że ja musiałem znaleźć ją przed nim. Powoli docierało do mnie, co muszę zrobić. Skoro do tej pory żaden z moich szpiegów jej nie odnalazł, to znaczy, że
a) sam muszę jej poszukać i;
b) karczmarz się nie przesłyszał.
Jeśli ktoś chciałby ukryć informację odnośnie żywiołów, nie ma lepszych znawców ukrycia i żywiołów jak Cienie. Nie na próżno tak się nazywali. Jeśli nie chcieli, by ich widziano – nie widziano ich. Kręgi rozsyłane przez ich panującego nad mrokiem podobno obejmowały ich aktualną kryjówkę, powodując że każdy członek gildii w jego zasięgu pozostawał jedynie migotliwym cieniem na jej tle. Podobno przyjmowali w swoje szeregi jedynie najbardziej Żywiołowych, których moce wciąż były potężne, tworząc elitarną jednostkę wspólnie działających przeciw tym, którzy zagrażali naturze.
I właśnie to były dla mnie schody. Muszę ich znaleźć i pofatygować się do nich osobiście.
Podszedłem do niewielkiego lustra stojącego w komnacie i oceniłem swoje odbicie. Platynowo blond włosy, jasne szare oczy, czarne brwi, ostre rysy twarzy, wydatna szczęka – pospolity pysk, jaki posiada połowa populacji Angradu. No, może ciut przystojniejszy. Ale nikt nie rozpoznałby we mnie króla. Wdałem się w matkę, która zmarła niedługo po moim porodzie. W niczym nie przypominałem ojca o dzikiej urodzie wikinga. Dziś pierwszy raz wyszedłem do tłumu, a jako książę wolałem ganiać po ciemnych kątach królewskiej biblioteki, niż towarzyszyć królowi. Oprócz tych mieszkańców i wieśniaków, którzy widzieli mnie dzisiaj, służby i dworu, który nie opuszcza Szantalu, nikt nie wiedział jak wygląda nowy władca Angradu. Nikt mnie nie rozpozna – o to byłem spokojny.
Ściągnąłem z głowy diadem i odłożyłem go delikatnie na półkę, ostatecznie podejmując decyzję. Co jak już ich odszukam? Jeśli zdołam ich do siebie przekonac, nim mnie zabiją… Dysponuję całkiem pokaźnym żywiołem umysłu. Oni są jak kolekcjonerzy, będą chcieli mnie do siebie wcielić. Ale najpierw trzeba ich znaleźć. W tym mogła mi pomóc tylko jedna osoba.
– Hektor! – zawołałem.
Dowódca straży, pilnujący wejścia do sypialnego pokoju, uchylił lekko drzwi, zaglądając nieśmiało do środka.
– Wzywałeś, panie?
– Rozkazuje wam natychmiast przeszukać wszystkie knajpy w królestwie i przyprowadzić do mnie Sirrsa Darona.


_______________
Niemal cały rozdział przepisywałam z zeszytu na notatki w telefonie (nie, nie smartfonie, tylko takim urządzeniu z dziwną klawiaturka, gdzie trzeba kliknąć czasem milion razy na jeden guziczek aby pojawiła się porządana literka), nastepnie kopiowałam je i wysyłałam na swojego maila (jedyna ciekawa fukcja jaką oferuje moja nokia), następnie z maila kopiowałam tekst do worda, gdzie działy się cuda w kwestii formatowania takiego tekstu :D A zasługą moich męczarni znów jest Ryksa, której nie ośmieliłam prosić się o kolejne kilka dni zwłoki :D terror, strach i człowiek pisze no. ;)
Nie zajrzałam jeszcze na wszystkie nn z informatora, ale nadrobię! :*

14 komentarzy:

  1. Długo czekałam na ten odcinek. :D Ale się opłaciło.
    Jeszcze niestety nie znalazłam czasu, by przeczytać całość, więc nie wiem, czy młody król już wcześniej się tu pojawił.
    Sąd to genialny pomysł, a wieśniacy są taaacy zabawni ;D
    Zaintrygował mnie ten Sirrs Daron, jestem ciekawa ciągu dalszego.
    <3 Isabella.



    OdpowiedzUsuń
  2. Genialnie genialnie genialnie Milu!
    Milo, twoje dialogi są po prostu zajebiste.
    Nie wiem co jeszcze ci napisać wiesz że jestem z ciebie dumna.
    Napisze już tu, nie na OS. Twoja wyobraźnia dobrze mówi ale trochę jeszcze upłynie od czegoś między Willem a Sarą. A kopniak zostanie oddany w stosownym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  3. No, nareszcie i do Ciebie przyszłam!
    Kurcze, zawsze jak coś tutaj czytam, to idzie to strasznie szybko. I tak przyjemnie. W ogóle uważam, że ta czcionka jest wręcz rewelacyjnie dobrana. Tak łatwo się dzięki niej śledzi tekst ^^
    Z początku towarzyszyło mi przeświadczenie, że cały czas czytam o Setcie, znaczy jak ten jego przyjaciel powiedział "Soth" tak mi się skojarzyło i aż nie mogłam uwierzyć, że ten człowiek jest tak niesamowicie fajny! Ale zaraz odetchnęłam z ulgą, bo przypomniałam sobie, że to SOTH a nie Set, czy Seth. I od razu się uśmiechnęłam xd
    Nie ukrywam, że miałam cichą nadzieję, iż chłopak zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Że będzie musiał wybierać, czy ukarać przyjaciela, czy nie. Ale wszystko skończyło się dobrze. Ten jego znajomy nawet wydał mi się być kimś takim jak może Anioł, który ma doskonałe kontakty ze zwierzętami, umie wpływać na ich psychikę. I bynajmniej nadanie panterze takich ciekawych właściwości wręcz mnie zachwyciło ^^
    I tak, ciekawe, jak Daron ma pomóc w odnalezieniu elfki. Podejrzewam jednak, że nie jest ona łatwa do złapania, a sam Set ma wielkie dobrze wyszkolonych ludzi. Z pewnością ciężko będzie do niej dotrzeć, i będzie to wielkie ryzyko, ale przecież właśnie o to chodzi! By nasza kochana przygoda się rozpoczęła i stała się wręcz śmiercionośna! Tak więc czekam na następne rozdziały, bo nie mogę już się doczekać wyprawy po elfkę ^^
    (Freya)

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę szalenie ciekawy rozdział! To miła odskocznia dla czytelnika, kiedy można poczytać o postaciach i wydarzeniach innych do głównej bohaterki, i ja świetnie się bawiłam. To prawda dialogi są nieziemskie: prawdziwe, zabawne i pisane prostym językiem, jak prosty to był lud, to jakoś tak mnie zauroczyło. niezwykle wkręciłam się w rozprawę, która opisana została w taki sposób, że bez problemu wyobraźnią byłam tam, słuchałam i patrzyłam na purpurowego ze złości gościa i faceta z karczmy, jak i ciekawego, swoją droga kolejna fajna postać, Sirrsa Darona.
    No ale to końcówka zwojowała i spustoszyła spokój w moim umyśle. To się zaczyna dziać! Biedna elfka nie dość, że pyskata to i z zasady nielubiana, a i los jakiś nieciekawy sie jej szykuje. O tych żywiołach to było mocne - naprawdę i niezwykle podsyciło moja ciekawość. A ten król nieszczęsny, no nieszczęsny jest, bo sam wie, że niezbyt królewski, ale jakoś tak polubiłam go, przynajmniej polubiłam czytać o nim ;P
    Pozostaje mi poczekać na więcej, a watro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze się, ciesze ciesz ^^ zwlaszcza ze o zywiolach zaciekawoli. to taki w sumie fundament , liczylam ze bedzie mocny ^^

      Usuń
  5. Najpierw błąd, który rzucił mi się w oczy: "Mi również śmiech jimira zjeżył włoski na karku.". Na początku zdania piszemy "mnie". Nic więcej nie zauważyłam.
    Zgadzam się Gnijącym dziewczęciem - rozdział był naprawdę lekki i przyjemny, taki ożywczy. Dialogi płyną lekko i naturalnie, a język rozmowy dobrałaś idealnie. Bez problemu mogę sobie wyobrazić wieśniaka mówiącego w ten sposób. Krótko mówiąc, stylizacja ci się udała.
    Sirrs wygląda na ciekawą postać, jestem ciekawa, jak ją dalej poprowadzisz i jak się będą układały jego relacje z królem. Jak już jesteśmy przy tym nieszczęsnym władcy, to muszę wyznać, że jest mi go trochę żal. Widać, że biedak nie jest na swoim miejscu i najchętniej uciekłby czym prędzej :D
    Ładnie zakończyłaś rozdział, takie zawieszenie akcji pozostawia czytelników w niepewności i przyciąga do czytania następnej części ;)

    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pamiętaj! Kolejny rozdział ma tu być Milo!

    OdpowiedzUsuń
  7. Milo... mój gniew narasta... budzi się potwór... rozpościera skrzydła i zaczyna węszyć. Wyczuwa zapach lenistwa...

    OdpowiedzUsuń
  8. Potwór zbliża się w ciemnościach... dostrzega zarys okna... zapach lenia jest coraz silniejszy... obrzydliwa morda prychacza przylepia się do szyby. Obserwuje śpiącą dziewczynę. Z jego pyska dobywa się warkot. Czeka jeszcze. Jeszcze jej nie tknie. Poczeka jeszcze trzy dni śpiąc na dachu.
    Innymi słowy:
    Ma tu być NN do piątku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bedzie! ;**** wracam powoli do zywych! ^^

      Usuń
    2. Prychacz oblizuje ogromny pysk. Jest głodny, a zapach lenia silny. Już niedługo... ale jeszcze ma czas. Niech sie pomiota w rozpaczy, wtedy ją zje

      Usuń
  9. Przyczacz zsuwa sie z dachu i rozbija okno. W pokoju nie ma lenia. Nie szkodzi. Wpełzuje pod łóżko i postanawia czekać. Leń w końcu się pojawi.
    GDzie pyytamm NNNNNNN?

    OdpowiedzUsuń